Ustrzyki Dolne
czwartek, 28 grudnia 2017

Bieszczady na starej fotografii - Bieszczadzkie budownictwo leśne.

Bieszczady na starej fotografii - Bieszczadzkie budownictwo leśne.<br/>fot. Arch. Zbigniewa Maja
fot. Arch. Zbigniewa Maja

Kontynuujemy cykl prezentujący Bieszczady w archiwalnych fotografiach. Zbigniew Maj z Wetliny, przewodnik turystyczny, redaktor naczelny czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, inspirowany starymi fotografiami, przypomina czytelnikom Gazety Bieszczadzkiej, jak to onegdaj w Bieszczadach bywało.

Fot. 1. Fotografia z albumu rodzinnego z 1959 roku. Widzimy na niej fragment dwurodzinnego domu dla pracowników nadleśnictwa. Na przybitej do ściany tabliczce widnieje napis: „Nadleśnictwo Państwowe w Wetlinie. Osada robotnicza Nr 6”. Przed budynkiem pozuje do zdjęcia rodzina jednego z pracowników Nadleśnictwa Wetlina. Domy takie budowano jako osady dwurodzinne. Były to obiekty drewniane, wykonane z bali w konstrukcji skrzyniowej. Szpary między belkami uszczelniono mchem i zalepiono gliną. Widzimy ten dom w jego pierwotnej postaci, w późniejszym czasie obito go płytami cementowo-wiórowymi i otynkowano.

Obok stoi budynek gospodarczy, również zaplanowany dla dwóch rodzin. Były tam niewielkie stajenki dla bydła (lub koni), ze stryszkiem na siano. Dobudowane były do niego także szopy na drewno (drewutnie). Na podwórzu istniała wtedy studnia na korbę. Woda w owej studni była wyśmienita.
W każdej z takich osad istniało jeszcze jedno, trzecie, niewielkie mieszkanko na poddaszu. Były to mieszkania służbowe, przydzielane samotnym pracownikom. W tej osadzie mieszkał wtedy na poddaszu pewien niemłody już wdowiec, o nazwisku Sałak. Nazywaliśmy go „dziadziem Sałakiem”. Wykonywał on różne prace (głównie stolarskie) na rzecz miejscowego nadleśnictwa. Po pracy chodził zawsze elegancko ubrany, w brązowym garniturze w białe, pionowe paseczki, z kamizelką. Stroju dopełniały: brązowy filcowy kapelusz i zawsze wyglancowane na połysk, skórzane buty oraz nieodłączny atrybut, bambusowa laseczka.

Sąsiedni budynek (niewidoczny na archiwalnym zdjęciu), mieścił wtedy trzy instytucje: szkołę (jednoklasową), sklep spożywczy i urząd pocztowy. Gdy w latach 60-tych wybudowano asfaltową szosę i krótko potem w sąsiedztwie biurowca nadleśnictwa powstały murowane budynki, tam właśnie, do jednego z nich przeprowadził się sekretarz tej instytucji. W ten sposób zwolniła się dawna „sekretarzówka”, stojąca po przeciwnej stronie drogi. Do niej to przeniesiono urząd pocztowy (urząd pocztowy mieścił się potem w tym budynku przez wiele lat).

W ten sposób zwolniło się mieszkanie w sąsiednim budynku, które przydzielono panu Sałakowi.

Posiadał on potem, jako jedyny w okolicy, pasiekę, toteż odwiedzaliśmy go dosyć często, nie zważając na niebezpieczeństwo użądlenia, co zdarzało się dosyć często. Nagrodą był plaster ociekający pachnącym, świeżym miodem. Zjadaliśmy go oczywiście w całości, razem z woskiem. Nie pamiętam abym kiedykolwiek próbował lepszego miodu niż ten z pasieki pana Sałaka.
Po wyjeździe z Bieszczad, przez długi jeszcze czas corocznie przyjeżdżał do Wetliny, za każdym razem odwiedzając moich rodziców. Zapamiętałem pana Sałaka jako starszego pana siedzącego na krześle, wspartego na swojej bambusowej laseczce o wygiętej rękojeści, i podśpiewującego swoją ulubioną przyśpiewkę: „Oj bida, bida, bida z nędzą, jeść nie dają a s.... pędzą”.

Na parterze mieszkał wtedy gajowy Cybal, który był myśliwym i miał dwa małe, myśliwskie pieski. Jednak największą naszą ciekawość wzbudzała zawsze przewieszona przez ramię dubeltówka, z którą kroczył dumnie wracając z polowania. Posiadał zawsze spore zapasy dziczyzny, których resztki pochłaniały jego wiecznie głodne psiaki.

(...)


(Więcej w GB 23 - zapraszamy do zakupu PDF)

 

autor: ZM