Ustrzyki Dolne
środa, 25 października 2017

Bieszczady na starej fotografii - Co z Gagarinem...?

Źródło zdjęcia: Tadeusz Janota Bzowski, "Król Bieszczadów"<br/>fot. z Arch. Zbigniewa Maja
fot. z Arch. Zbigniewa Maja

Przedstawiamy naszym Czytelnikom nowy cykl – „Bieszczady na starej fotografii”, stworzony przez przewodnika turystycznego i górskiego Zbigniewa Maja. Zbigniew Maj jest redaktorem naczelnym czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, działaczem Stowarzyszenia Rozwoju Wetliny i Okolic. Od urodzenia mieszka w Wetlinie. Jest synem jednego z pierwszych osadników z tej miejscowości (jego rodzice mieszkali w Wetlinie od 1958 roku). W 1975 roku wyjechał z Wetliny, by powrócić tu po 30 latach. W tym czasie mieszkał w Lublinie oraz w Rzeszowie (od 1985 roku). Obecnie mieszka w Wetlinie, gdzie prowadzi pensjonat.

WYPAŁ
fot. 1

Stare zdjęcie, z końca lat 50.XX w. ukazuje stanowisko wypału węgla drzewnego w Wetlinie. Istniał on w miejscu, które wkrótce potem przecięło torowisko kolejki wąskotorowej. Na widocznym w tle wzgórzu, wśród wysokich świerków widać jasny dach leśniczówki. Jest to siedziba Leśnictwa Beskidnik. Od niego to przyjęła się nazwa dla całego wzgórza. Do dzisiaj mieszkańcy Wetliny nazywają go Beskidnikiem. Oprócz leśniczówki, na wzgórzu tym zbudowano w tamtym czasie jeszcze dwie osady leśne. Wypał istniał w tym miejscu do czasu, aż zbudowano torowisko kolejki leśnej, a teren ten przeznaczono na ogromne składowisko drewna, największe przy trasie tej kolejki. Wówczas przeniesiono stanowisko z mielerzami do doliny Moczarnego. Nowe miejsce przygotowano w pobliżu hotelu robotniczego, zlokalizowanego pomiędzy drogą a Górną Solinką. Wypał węgla drzewnego istniał w tym miejscu jeszcze pod koniec lat 80.XX w. Obecnie w tym miejscu znajduje się lądowisko dla śmigłowców.

Mielerze: Do końca lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku węgiel drzewny wypalano w tzw. mielerzach. Drewno układano w ogromne stosy, wewnątrz których ustawiano tzw. „duszę”. Dookoła niej układano kolejne warstwy szczap, uzyskując kształt kopulasty. Przykrywano je następnie gliną lub darnią. Tą zewnętrzną warstwę nazywano „oponą”.Całość przysypywano ziemią, warstwą o grubości ok. 30 cm. Na koniec wyjmowano „duszę” i pochodnią na długiej tyczce zapalano środek mielerza. Po uzyskaniu właściwego obłożenia ogniem - według oceny doświadczonego węglarza, zasypywano wszystkie otwory w mielerzu. Wypał musiał być kontrolowany w dzień i w nocy. Dostęp powietrza regulowano poprzez przebijanie w oponie otworów lub zasypywanie spękanych miejsc. Mielerz pracował w zależności od wielkości i gatunku zwęglanego drewna od tygodnia do miesiąca. Mielerze były niegdyś dosyć powszechnym widokiem w Bieszczadach. Dzisiaj już zawód węglarza należy do profesji stopniowo zanikających, a widok „wypałów”, gdyż tak się je tutaj powszechnie nazywa, znika powoli z bieszczadzkiego krajobrazu. (…). Wypał to ciężka i niebezpieczna praca. Zdarzały się tragiczne wypadki. Podczas procesu wypalania węglarz musiał wchodzić na taki rozżarzony we wnętrzu mielerz. Niekiedy „opona” nie wytrzymywała ciężaru pracownika i jakiś nieszczęśnik wpadał do środka mielerza, gdzie temperatura osiągała kilkaset stopni Celsjusza. Kończyło się to na ogół ciężkimi poparzeniami (…). W tamtych czasach pracowało w Bieszczadach, przy wypale węgla i nie tylko, wielu ludzi, których życiorysy mogłyby posłużyć do napisania niejednej ciekawej książki. Jednym z nich był słynny na całą okolicę Jurek. Była to niezwykle barwna postać. Ogromne chłopisko o wyglądzie wzbudzającym respekt, głównie turystów i wszystkich tych, którzy go nie znali. W rzeczywistości, chociaż niemal zawsze pod wpływem alkoholu, był człowiekiem bardzo spokojnym, zawsze unikającym awantur. Dla swojej największej przywary, jaką była skłonność do nadużywania alkoholu, zyskał ksywę Gagarin. Jurek, podobnie jak ten słynny lotnik kosmonauta, stale miewał „wysokie loty". Często podśpiewywał swoją ulubioną piosenkę z własnym tekstem, która zaczynała się słowami: „Jeden Gagarin zginął w kosmosie, a drugi leży we fosie...” .

Jurek całe swe życie ciężko pracował, wykonując przeróżne prace związane z eksploatacją lasów. Zarabiał niemałe pieniądze lecz systematycznie wszystko przepijał. Jemu podobnych było w tamtych czasach wielu. To byli prawdziwi „Bieszczadnicy”. Zahartowani w ciężkiej pracy, znający trudy życia na tym odludziu, ale nader często zaglądający do butelki, szukający w taki sposób ucieczki od codzienności. Pili naprawdę dużo i często, a właściwie to niemal zawsze. Było to zjawisko powszechne, ale błędem byłoby sądzić, że dotyczyło to wszystkich węglarzy i innych pracowników leśnych. Byli też wśród nich „porządni ludzie”, czyli tacy, którzy pili nieco rzadziej i w mniejszych ilościach. Na fotografii widzimy dwa dymiące mielerze i „węglarzy” ich pilnujących. Ogromna postać stojąca na mielerzu, to Tadeusz Janota Bzowski, inspektor nadzorujący pracę parków konnych w południowo-wschodznich krańcach Polski. Widzimy też opartą o mielerz drewnianą drabinę, po której wchodzili nań pracownicy, by w razie potrzeby wykonać niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania mielerza prace. (...)
Źródło zdjęcia: Tadeusz Janota Bzowski, "Król Bieszczadów"

(drugie zdjęcie i cały tekst w GB 20 - zapraszamy do zakupu PDF)

Więcej fotografii z obszernymi komentarzami będzie można znaleźć w książce, którą przygotowuje Zbigniew Maj.

 

autor: ZM


powiązane artykuły: