Ustrzyki Dolne
wtorek, 26 czerwca 2018

Bieszczady na starej fotografii. Krywka.

Bieszczady na starej fotografii. Krywka.<br/>fot. arch. Zbigniewa Maja
fot. arch. Zbigniewa Maja

Kontynuujemy cykl prezentujący Bieszczady w archiwalnych fotografiach. Zbigniew Maj z Wetliny, przewodnik turystyczny, redaktor naczelny czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, inspirowany starymi fotografiami, przypomina czytelnikom Gazety Bieszczadzkiej, jak to onegdaj w Bieszczadach bywało.

Dzisiaj opowiem o miejscu, które darzę szczególnym sentymentem. Od czasów wczesnego dzieciństwa nasłuchałem się o nim wiele opowieści mojego taty. W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych wielokrotnie podróżował do tej leżącej na samych peryferiach Bieszczadu miejscowości. Krywka, podobnie jak wiele okolicznych wiosek leżących na prawobrzeżnej części doliny Sanu, do 1951 roku znajdowała się w granicach naszego ówczesnego wschodniego sąsiada. Po przekazaniu tych terenów Polsce, w tymże roku, wioska znalazła się tuż przy nowej granicy ze Związkiem Radzieckim. A w zasadzie nowa granica przecięła tę miejscowość, w taki sposób jednak, że cała jej zabudowa znalazła się w granicach Polski. Bez ludności oczywiście, gdyż tamtejsi Bojkowie, jako obywatele ZSRR zostali deportowani w głąb tego kraju. Jednak położenie przy samej granicy oraz odosobnienie tego miejsca spowodowało, że nikt już tam się potem nie osiedlił. W przekazanej nam wiosce istniała cała jej drewniana zabudowa, w tym również piękna drewniana cerkiew.

Gdy w pierwszej połowie lat 50. zaczęto w miejsce radzieckich kołchozów tworzyć PGR-y, tereny Krywki włączono do pegeeru Szewczenkowo, czyli wcześniejszych i późniejszych Lutowisk. Ponieważ ludność wysiedlano na przełomie lata i jesieni, czyli już po sianokosach, w wiosce pozostało dosyć sporo siana złożonego w sterty. To po nie właśnie podróżował mój tato z Czarnej Dolnej, w początkowym okresie powojennej przynależności Krywki do Polski. Siano potrzebne było dla głodującego zimą bydła pegeerowskiego. Socjalistyczna gospodarka rolna prowadzona w ówczesnych pegeerach pozostawiała wiele do życzenia, toteż ciągle brakowało paszy dla zwierząt, którą najłatwiej było zdobyć, zbierając siano pozostawione przez wysiedleńców. W połowie lat pięćdziesiątych, wioska ta z uwagi na swe położenie tuż przy samej granicy, pozostawała w stanie nienaruszonym. Wtedy właśnie pojawili się w niej szabrownicy, którzy w ciągu dwóch lat zniszczyli całą jej zabudowę. Przyczynili się do tego również pracownicy miejscowego PGR-u, którzy z polecenia kierownictwa rozbierali chaty na budulec i opał. Ogromna ilość drewna rozbiórkowego została wywieziona furmankami przez chłopów, którzy przyjeżdżali po nie nawet z odległych stron. Rozebrano wtedy nawet cerkiew, a jej wyposażenie trafiło do Lutowiskiej cerkwi, która przez pewien czas pełniła funkcję kościoła, a z której całe wyposażenie wcześniej już rozkradziono.

Tato widywał tą wieś jeszcze w czasach, gdy istniała cała jej zabudowa oraz cerkiew. Urzekło go to miejsce swoją urodą i specyficznym klimatem, i często w swych opowieściach o nim wspominał. Toteż pewnego letniego dnia w latach siedemdziesiątych, udałem się tam na dwudniową przejażdżkę konną, aby na własne oczy zobaczyć to wyjątkowe miejsce. Zabrałem ze sobą maleńki namiot jednoosobowy i inne niezbędne akcesoria, które pozwoliły mi na zanocowanie w tej odludnej dolince. Moje wrażenia z tej wyprawy były niezapomniane. Krywka należa wtedy, obok doliny Sanu, meandrującego u stóp Otrytu, do najbardziej klimatycznych i spokojnych miejsc, jakie zapamiętałem z tamtych lat. W czasie mojego dwudniowego tam pobytu nie spotkałem „żywego ducha”. Przypuszczać można, że turyści wówczas tam nie docierali, lub sporadycznie tylko ktoś zabłądził w to miejsce. Zabudowy wsi od dawna wtedy już nie było, ale istniały ślady dawnych gospodarstw, w postaci wysokich niejednokrotnie podmurówek chat, kamiennych piwnic i otworów studziennych, a przede wszystkim małych sadów przyzagrodowych. Krywka nie została spalona, co spotkało wcześniej większość wysiedlonych wsi po drugiej stronie Sanu, toteż ocalały tam wszystkie drzewa owocowe.

W późniejszym czasie jednak za porządkowanie terenu zabrał się nowy gospodarz tych terenów, firma „Igloopol”, i wszelkie ślady dawnej wioski, łącznie z miedzami na dawnych polach uprawnych, zostały bezpowrotnie zniszczone. Zniknęły nie tylko ślady dawnych zabudowań o których wspomniałem wcześniej, również owe miedze śródpolne wyrównane zostały spychaczami.

Leżąca dzisiaj na skutek powojennych podziałów politycznych Krywka, niegdyś nie była miejscowością peryferyjną, przygraniczną. Wręcz przeciwnie, sąsiednie Lutowiska, niegdyś słynące z wielkich targów bydłem, były zarazem węzłem ważnych szlaków komunikacyjnych. Jeden z nich przechodził tuż obok zabudowy wsi, a łączył dawne Lutowiska z nieodległym, znacznie starszym miastem Turka, dzisiaj znajdującym się na terenie Ukrainy. Zanim powstało miasto Lutowiska, zamieszkujący te tereny Bojkowie pędzili swoje bydło na turczańskie targi. W sąsiedztwie Krywki istniały w dawnych czasach dwie karczmy. Jedna stała w miejscu, gdzie od drogi głównej odchodziła inna, wiodąca przez centrum tej wioski do Żurawina, najstarszej wioski w okolicy. Kolejna karczma istniała przy rozwidleniu dróg, z których jedna zmierzała do Łopuszanki Lechniowej, druga do Chaszczowa. Od dwustu lat wędrowali tędy do Lutowisk Bojkowie, prowadząc swe bydło na słynne lutowiskie targi, nim kres isnieniu miasteczka położyła II wojna światowa. Powracający do domu Bojkowie zatrzymywali się niejednokrotnie w przydrożnych karczmach, by uczcić udaną transakcję. Po wojnie Lutowiska zredukowane zostały do roli wioski gminnej, Krywka natomiast znalazła się tuż przy nowej granicy. Obydwie karczmy kryweckie znajdujące się kiedyś przy granicy tej wsi z sąsiednim Michniowcem, przestały istnieć. Dzisiaj nie zachowały się po nich nawet nikłe ślady, skutecznie zatarte przez nowych, powojennych gospodarzy tych okolic.

Krywka, położona dzisiaj na skutek powojennych podziałów politycznych przy samej granicy z Ukrainą, niegdyś nie była miejscowością peryferyjną. Miejsce to nadal pełne jest uroku, i zaglądam tam od czasu do czasu, niemniej gdy po długiej nieobecności w Bieszczadach odwiedziłem to miejsce ponownie, przedstawiało dla mnie mimo wszystko przykry widok. Nie ma już tam co prawda pegeeru, zaprzestała gospodarki rolnej w Bieszczadach potężna niegdyś firma „Iglopool”, pozostały jedynie wyrównane ciężkim sprzętem dawne pola, na których wypasane jest dzisiaj prywatne bydło. Turystów, którzy zdecydują się odwiedzić to miejsce wita niezbyt piękna drewniana brama, pamiątka po prowadzonej tutaj przez kilka dziesięcioleci gospodarce socjalistycznej.

Warto jednak tam zajrzeć, szczególnie wiosną, przy pięknej pogodzie. Rozległe, ukwiecone łąki z widokami na Polskie i Ukraińskie góry, a przede wszystkim warto zobaczyć to, co uwieczniłem na zdjęciu. Przy czym nie o oborę bynajmniej mi chodzi, lecz o samo wyjątkowo piękne miejsce, na którym ją postawiono. Na sztucznie wyrównanej ziemnej platformie stały kiedyś obiekty dworskie, a obok nich rosła przepiękna ogromna lipa. Dla samego tego giganta warto się tam udać. I należy to zrobić dopóki jeszcze owo drzewo tam istnieje. Doświadczenie ostatnich czasów uczy, że takie drzewa mogą w każdej chwili zniknąć, a ci którzy je zetną nie poniosą żadnych tego konsekwencji.

Jak już wspomniałem śladów dawnej zabudowy już tam nie ujrzymy, ale warto poczuć magię tego miejsca i przespacerować się fragmentem prastarej drogi, biegnącej głębokim wąwozem, a zachowanym do dzisiaj w pobliżu istniejących tu niegdyś zabudowań dworskich. Warto też zatrzymać się w miesjcu, gdzie stała dawniej znana na całą okolicę karczma, „przyozdobionym” dzisiaj wspomnianą bramą, by podziwiać niepowtarzalny widok na najwyższą część polskich Bieszczadów oraz na nieco bardziej oddalone Beskidy Skolskie.

 

Bieszczady na starej fotografii. Krywka.<br/>fot. arch. Zbigniewa Maja
fot. arch. Zbigniewa Maja
autor: ZM


powiązane artykuły: