Ustrzyki Dolne
wtorek, 12 lutego 2019

Bieszczady na starej fotografii. O zapomnianej, najgrubszej w Polsce jabłoni.

Bieszczady na starej fotografii. O zapomnianej, najgrubszej w Polsce jabłoni.

Kontynuujemy cykl prezentujący Bieszczady w archiwalnych fotografiach. Zbigniew Maj z Wetliny, przewodnik turystyczny, redaktor naczelny czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, inspirowany starymi fotografiami, przypomina czytelnikom Gazety Bieszczadzkiej, jak to onegdaj w Bieszczadach bywało.

Zawsze intrygowały mnie stare drzewa. Mają w sobie to coś, co przyciąga wzrok, a przykuwając naszą uwagę, skłania do zadumy. Czasami też tak po prostu i zwyczajnie wzbudzają podziw swym majestatycznym pięknem i ogromem. W Bieszczadach nie dominują wśród starych drzew, tak jak na pogórzach i niżu, ogromne wiekowe dęby. W lasach i dolinach najwyższej części Bieszczad dęby niemal nie występują. Dominują natomiast wśród wiekowych matuzalemów porastających tereny dawnych, wyludnionych bojkowskich wsi ulokowanych w sąsiedztwie połonin  lipy i jesiony, a głęboko w lasach - jodły i buki.

Któż z nas, miłośników tych pięknych gór, nie słyszał o gigantycznej jodle, której nadano nawet imię - „Lasumiła”, górującej dostojnie nad młodszymi siostrami w swoim królestwie u podnóża Łopiennika, a która przejęła koronę królowej po swojej poprzedniczce rosnącej niegdyś w masywie Kosowca? Któż z maszerujących starą drogą przez uroczysko gdzie dawniej istniała wioska Zawój nie zboczył z obranej trasy by wstąpić na miejscowe cerkwisko i ujrzeć, sfotografować, czy też tak zwyczajnie przytulić się do gigantycznej lipy tam rosnącej? Bo przecież każdy miłośnik starych drzew wie, że przynosi to szczęście i dodaje energii do zmagania się z życiowymi przeciwnościami. Któż w końcu z przejeżdżających przez Wetlinę, czy spacerujących po nowym, całkiem niedawno powstałym chodniku, nie zwrócił uwagi na gigantycznego jesiona? Niegdyś dworskiego, bo rosnącego dawniej tuż przy bramce, przez którą ścieżka wiodła do dworu hrabiego Konarskiego, a znacznie później na teren miejscowego nadleśnictwa. Chyba tylko ci, którzy nie wiedzą o jego istnieniu. A są i tacy, pomimo tego że trudno nie zauważyć tego kolosa, który rośnie tuż przy szosie.

Widywałem te drzewa już wielokrotnie lecz nigdy nie przechodziłem obok nich obojętnie. Jeśli nawet okoliczności nie pozwalały mi z jakichś powodów na to, by podejść do nich blisko, dotknąć je, sfotografować  po raz setny, to przynajmniej popieściłem je choć przez chwilę wzrokiem. Coraz mniej rośnie już w Bieszczadach takich sędziwych drzew. Jedne kończą swój długi żywot z przyczyn naturalnych, z powodu swojego zaawansowanego wieku lub pokonane przez siły natury. Kres żywota innych spowodował człowiek. Czasami z przyczyn logicznie uzasadnionych, a czasami z powodów trudnych do zaakceptowania dla miłośników przyrody, a starych drzew w szczególności.

Przeróżne koleje losu bywały udziałem starych drzew bieszczadzkich, sędziwych świadków historii, niekiedy wielowiekowej. Czasami bywają ścinane bo zasłaniają jakiś widok, rzucają niepożądany dla kogoś cień lub gubią liście, które trzeba potem grabić. Padają wiekowe drzewa na cmentarzach i cerkwiskach, sędziwe jesiony i lipy na terenie opustoszałych wiosek. Całkiem niedawno ścięto olbrzymiego wiąza, którego podziwiałem jeszcze w czasach dzieciństwa. Padł ofiarą ludzkiej bezduszności i rozporządzeń pewnego znanego ministra. Pamiętam skupisko sędziwych jesionów ściętych na skutek bezprawnej decyzji pewnej pani, która postanowiła wykorzystać te drzewa, rosnące na działce nie stanowiącej nawet jej własności, na opał. Współczuję nieszczęśnikowi, który musiał potem te wysuszone klocki jesionowe porąbać. A przecież te wiekowe drzewa są częścią historii tej ziemi. Są namacalnym jej śladem, podobnie jak krzyże przydrożne czy pozostałości po wiejskiej zabudowie nieistniejących już wiosek.

Rośnie sobie jednak w Bieszczadach pewne zapomniane, nie rzucające się w oczy drzewo które, chociaż w pełni zasługuje na to by je podziwiać, omijane jest obojętnie przez większość turystów. Nie jest tak piękne i wyniosłe jak jodły czy jesiony, nie jest też tak potężne jak lipy i buki, jest jednak unikatowe i pełne swoistego uroku.

Drzewem tym jest ogromna jabłoń rosnąca tuż przy obwodnicy bieszczadzkiej w Wetlinie-Osadzie. Przycupnęła sobie skromnie na stokach niewysokiego wzgórza, które nazwano niegdyś Muchanin Wierchem, tuż za przydrożnym rowem, jakby nie była zainteresowana tym by zwracano na nią uwagę. A przecież jest to najgrubsza jabłoń jaką kiedykolwiek w życiu widziałem. Owszem, widziałem kiedyś większą, to przyznać muszę. Rosła owa sędziwa jabłoń także w Wetlinie, na prywatnej działce, której właściciel nie docenił jej majestatycznego piękna. Udało mi się szczęśliwie uwiecznić ją jeszcze na fotografii zanim została ścięta. Tylko tyle mogłem zrobić, by zachować to potężne drzewo w pamięci.

Ta prezentująca się na zamieszczonym zdjęciu, nie jest tak wielka i rozłożysta jak tamta nieistniejąca już, a rosnąca niegdyś na granicy dawnych gruntów dworskich. Wprost przeciwnie, wygląda skromnie i niepozornie. Powykręcane, częściowo odłamane potężne jej konary wyglądają bardzo tajemniczo, jednak prawdziwa magia zaczyna się dopiero wtedy, gdy podejdzie się do niej blisko, dotknie jej pnia. Jest on potężny jak na drzewo tego gatunku. Potrzeba dwóch dorosłych osób by objąć ramionami jej pień. Pamiętam tą jabłoń jeszcze z czasów mojego dzieciństwa. Jak daleko sięgnę wstecz pamięcią, zawsze przyciągała mój wzrok. Podziwiałem ją gdy przechodziłem obok podążając na swoje ulubione grzybowiska lub do pobliskiej bacówki osadzkiej po oscypek lub żętycę.

Szczęśliwie przetrwała wszelkie wydarzenia zarówno przed, jak i powojenne. Rośnie na terenie Lasów Państwowych i posiada wszelkie atuty, by stać się atrakcją turystyczną. A przecież codziennie w sezonie letnim pobliską szosą przechodzą obojętnie  dziesiątki turystów, nie mając nawet świadomości tego, że przechodzą obok drzewa unikatowego. Co więcej drzewa, które pomimo zaawansowanego wieku ciągle owocuje. Maleńkie już co prawda i bardzo kwaśne owoce specjalną atrakcją dla ludzi być już nie mogą, jednak z wielkim apetytem zajadają je żerujące w pobliżu jelenie i sarny.

A samo miejsce gdzie rośnie owa jabłoń jest szczególne. Bijące w pobliżu źródełko obfituje w wyśmienitą, zimną wodę, w którą podobnie jak dawniejszymi czasy, mogą zaopatrywać się podążający w jego pobliżu wędrowcy. Istniała tu dawniej jedna z trzech wetlińskich karczem. Opisano ją w pewnej znanej publikacji historyczno-krajoznawczej. Miała ponoć należeć do pewnego Żyda o nazwisku Łabiż i mieściła ogromną salę w której organizowano wiejskie zabawy. I nie jest to jak się wydaje tylko miejscowa legenda, wszak na mapie katastralnej z 1852 roku widnieje w tym miejscu mała działka będąca własnością rodziny Konarskich, ówczesnych właścicieli wsi. A wiadomo przecież że karczmy stanowiły pierwotnie własność dworską. Istnienie w tym miejscu źródła dobrej wody pitnej jest ważnym argumentem przemawiającym na korzyść tego ludowego przekazu.

Może zatem warto byłoby pomyśleć o prawnej ochronie tej unikatowej jabłoni, która co prawda nie jest drzewem długowiecznym i jej dni są policzone, jednak stanowi dużą moim zdaniem atrakcję turystyczną. Może uchroniłoby to ją od losu, jaki stał się udziałem jej wetlińskiej „siostry”. Bo przecież Bieszczady to nie tylko połoniny. Być może ktoś pomyśli o tym, by postawić w jej pobliżu ławeczkę oraz tablicę informacyjną, wszak jest to nie tylko miejsce urokliwe, ale również miejsce o bardzo ciekawej historii. A może po prostu pozostawić wszystko tak jak jest, niech sobie to sędziwe drzewo dożywa swoich dni po cichutku i w zapomnieniu?

Na pierwszej fotografii widzimy sędziwą, najgrubszą w Polsce jabłoń w Wetlinie-Osadzie, na drugiej natomiast uwieczniano nieistniejące już olbrzymie drzewo, rosnące jeszcze w latach dziewięćdziesiątych na terenie Starego Sioła.

Fot. arch. Zbigniewa Maja

Bieszczady na starej fotografii. O zapomnianej, najgrubszej w Polsce jabłoni.
autor: ZM