Ustrzyki Dolne
wtorek, 18 września 2018

Bieszczady na starej fotografii. Przygoda nad urwiskiem.

Bieszczady na starej fotografii. Przygoda nad urwiskiem.

Kontynuujemy cykl prezentujący Bieszczady w archiwalnych fotografiach. Zbigniew Maj z Wetliny, przewodnik turystyczny, redaktor naczelny czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, inspirowany starymi fotografiami, przypomina czytelnikom Gazety Bieszczadzkiej, jak to onegdaj w Bieszczadach bywało.

Po wysiedleniu bieszczadzkich Bojków w 1947 roku, najwyższe partie tych gór pozostawały bezludne przez kilka kolejnych lat. Na początku lat pięćdziesiątych jedynymi mieszkańcami Bieszczadów Wysokich w otoczeniu połonin byli żołnierze WOP, skoszarowani w Ustrzykach Górnych i Wetlinie. Żołnierze żyli tutaj w bardzo surowych warunkach, co spowodowane było izolacją tego terenu (za wschodnią granicą było w tym czasie niespokojnie), sporym oddaleniem od ośrodków miejskich, a także brakiem dróg.

Zniszczone w czasie wojny oraz powojennych wysiedleń drogi nadawały się w zasadzie jedynie do podróżowania furmankami konnymi. Niemniej nawet taka komunikacja była wtedy bardzo utrudniona z powodu braku wielu istniejących tu niegdyś mostów. Zostały one w znacznym stopniu zniszczone, a nie remontowane zaczęły się rozsypywać.

Jeden z takich zniszczonych mostów widzimy na starej fotografii z 1953 roku. Był to przedwojenny jeszcze most na rzece Wetlinka, wtedy jeszcze zwanej Solinką. Znajdował się przy dawnej granicy pomiędzy wioskami Smerek i Wetlina. W owym czasie, istniały już jedynie solidne belki wsparte na betonowych przyczółkach.

Gdy zrobiono to zdjęcie nikt nie mieszkał w Wetlinie, jeśli nie liczyć żołnierzy WOP kwaterujących w murowanej strażnicy, zbudowanej z materiału pozyskanego ze zniszczonej cerkwi. Nie było jeszcze nadleśnictwa w Wetlinie ani domów leśnych, które zaczęto budować dwa lata później. Nikt nie dbał o mosty, czy cokolwiek co pozostało po dawnej wiosce. Żołnierze korzystali ze starego brodu znajdującego się tuż obok ruiny mostu. Dla furmanek konnych nie stanowiło to wielkiej przeszkody, może z wyjątkiem pory deszczowej i roztopów wiosennych. Widoczne na zdjęciu resztki konstrukcji mostu, znajdowały się na początku przedwojennej Wetliny, w części zwanej Stare Sioło. Tuż obok dawnego, zbudowano po wojnie nowy most. Widoczny na zdjęciu, znajdował się ok. 30 metrów obok, po stronie południowej. Istnieje w tym miejscu wysepka na rzece, na której zachował się sztucznie usypany przed wojną wysoki nasyp i resztki betonowej przypory mostu. Most był dwuczęściowy, o konstrukcji drewnianej wspartej na betonowych przyczółkach, przedzielony wspomnianą wysepką. Jeszcze w latach 80-tych widoczne były dwa przyczółki, doskonale zachowane od strony Smereka. Potem podmywane przez wodę rozpadły się, a ich resztki zobaczyć jeszcze można poniżej mostu, w wodach Wetlinki. Pozostały jedynie resztki jednej przypory, które widzimy na fotografii współczesnej. Za mostem widzimy fragment nawierzchni starej drogi. Była ona jak widać wybrukowana kamieniem rzecznym. Wprawne oko jeszcze dzisiaj dostrzec może w terenie przebieg tamtej drogi. Czasami niknie ona pod nawierzchnią dzisiejszej szosy, czasami przebiega obok. Kilkaset metrów od miejsca widocznego na zdjęciu, stara droga biegła bezpośrednio nad bardzo stromym urwiskiem. Kilkanaście metrów poniżej, tuż przy pionowej ścianie urwiska, płynie rzeka Wetlinka.

Tutaj właśnie, mniej więcej naprzeciw dzisiejszej Chaty Wędrowca, miało miejsce niebezpieczne zdarzenie, o którym opowiadał mój tato. Otóż, pewnego razu, było to pod koniec lat 50. XX w. powracał on razem z nowym nadleśniczym Nadleśnictwa Wetlina, furmanką konną, z odległego o 36 kilometrów Baligrodu. Wieźli na wozie zaopatrzenie dla maleńkiego sklepiku, który znajdował się nieopodal domu, w którym wówczas mieszkaliśmy. Każdego tygodnia, w poniedziałek, zaopatrywano w ten sposób miejscowych pracowników i żołnierzy z placówki WOP w to, co było niezbędne do życia na tym odludziu. Przywożono przeważnie chleb, marmoladę, smalec, konserwy, naftę (elektryczności jeszcze tu nie było), oraz używki: papierosy i wino owocowe. Wracali pod wieczór, gdy zaczynało się już ściemniać. Powoził nadleśniczy, człowiek wiecznie zadumany, obecny jedynie ciałem, podczas gdy myślami był gdzieś bardzo daleko. Na próby nawiązania z nim rozmowy odpowiadał niezmiennie w ten sam sposób: „Uhmm, tak, tak...”. I tak w kółko. Gdy przejechali naprawiony już wówczas most mój tato zwrócił uwagę woźnicy, że zbliżają się do najniebezpieczniejszego odcinka drogi, a gdy byli już pobliżu dzisiejszego przystanku autobusowego „Stare Sioło”, ponownie zwrócił mu uwagę: „Panie nadleśniczy, niech pan teraz uważa, zbliżamy się do urwiska”. Oczywiście nadleśniczy odpowiedział po swojemu: „Uhmm, tak....” Nagle szarpnęło wozem, którego prawe tylne koło osunęło się, a wóz przechylił się dramatycznie w stronę urwiska. Nadleśniczy, wyrwany nagle z głębokiej zadumy, zadziałał błyskawicznie, śmignął konie batem, które zerwały się i wyciągnęły wóz na drogę. Gdy podróżni ochłonęli nieco z emocji, nadleśniczy zwrócił się do taty z wyrzutem: „Panie Maj, dlaczego pan mi nie powiedział, że tutaj jest urwisko?”.

Przepadło zaopatrzenie dla osady, przewidziane na najbliższe dni. Nastał czas kilkudniowego, przymusowego postu. Na drugi dzień wcześnie rano, pracownicy nadleśnictwa pobiegli sprawdzić co ocalało z wiezionych skarbów. Ocalały konserwy, część butelek z winem i parę innych drobiazgów. Woda Wetlinki pochłonęła całe zapasy chleba, marmolady i co gorsze, papierosów.

Źródło zdjęcia: Zygmunt Rygiel, Wspomnienia bieszczadzkiego leśnika. Krosno 2000

Wydawnictwo RUTHENUS www.ruthenus.pl

 

Bieszczady na starej fotografii. Przygoda nad urwiskiem.
autor: ZM