Ustrzyki Dolne
sobota, 6 października 2018

Bieszczady na starej fotografii. Turystyka bieszczadzka.

Bieszczady na starej fotografii. Turystyka bieszczadzka.

Kontynuujemy cykl prezentujący Bieszczady w archiwalnych fotografiach. Zbigniew Maj z Wetliny, przewodnik turystyczny, redaktor naczelny czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, inspirowany starymi fotografiami, przypomina czytelnikom Gazety Bieszczadzkiej, jak to onegdaj w Bieszczadach bywało.

Gdy w Bieszczadach Wysokich pojawili się pierwsi osadnicy, najpopularniejsze dzisiaj miejscowości turystyczne położone w sąsiedztwie połonin w niczym nie przypominały dzisiejszych zatłoczonych niemiłosiernie w okresie letnim wiosek.

Pierwszymi po wojnie stałymi mieszkańcami tej części Bieszczad byli pracownicy leśni. Zbudowano dla nich dwurodzinne drewniane osady, dzięki czemu ta „spalona ziemia” powróciła do życia. Odbudowane zostały zniszczone jeszcze w czasie wojny, prowizorycznie jedynie zreperowane przez Bojków przed ich wysiedleniem, mosty. Jednak stan dróg uniemożliwiał turystom zmotoryzowanym dotarcie w najwyższe partie gór. Autobusy natomiast docierały jedynie do Baligrodu i Lutowisk, gdyż tylko do tych miejscowości można było dojechać od strony Leska i Ustrzyk Dolnych, ale nawet na tych odcinkach drogi miały bardzo lichą nawierzchnię. Do Komańczy natomiast można było w miarę wygodnie dojechać z Zagórza koleją, jednak korzystający z niej turyści mieli do pokonania najdłuższą drogę by dotrzeć w sąsiedztwo połonin.

Dalej można było wtedy wędrować jedynie pieszo, pokonując kilkudziesięciokilometrowe odległości. Nic dziwnego zatem że turyści z wypchanymi niemiłosiernie plecakami wędrujący małymi grupkami przez Smerek, Wetlinę, Berehy lub Ustrzyki Górne, stanowili dla nielicznych wówczas mieszkańców tych okolic rzadki nawet w okresie wakacyjnym widok.

Inaczej też wyglądały wtedy te góry. Wędrującym dolinami piechurom towarzyszyły rozległe widoki, bowiem dawne tereny porolne pokrywały wtedy jedynie niskie krzewy i młode laski olszynowe. Niższe partie Bieszczad objęte zostały jeszcze pod koniec lat 40. działalnością Państwowych Gospodarstw Rolnych (PGR). Najwcześniej powstałymi w zachodniej części naszych Bieszczad gospodarstwami były: Osławica, Nowy Łupków i Wola Michowa oraz pólnocnej: w Jablonkach i Żernicy Wyżnej. Nieco później, bo już w latach 50.  powstały PGR-y w Lutowiskach, Smolniku i Skorodnem.

W najbardziej atrakcyjnych turystycznie wioskach istniały jedynie z rzadka rozrzucone osady leśne, leśniczówki i hoteliki pracownicze. Tam też dawne pola uprawne zarastały w najszybszym tempie. Ocalały jedynie pola i polany w sąsiedztwie osad leśnych, koszone przez ich mieszkańców i wypasane przez hodowane przez nich bydło. Duże obszary dawnych pól ocalały dzięki wypasom owiec prowadzonym przez górali podhalańskich, m.in. w Wetlinie-Osadzie, Berehach, Ustrzykach Górnych i Wołosatem. Najwyższe części tychże wiosek, czyli tereny o najgorszych glebach, upstrzone były jeszcze długo, bo aż do lat 80. rozległymi, bardzo malowniczymi polami jałowcowymi.

Turyści wędrowali wtedy głównie grzbietami połonin. Do wiosek zaglądali rzadko, czemu trudno się dziwić. W pierwszych latach funkcjonowania tych osad, nie było tu jeszcze utwardzanych dróg, nie było sklepów, urzędów pocztowych czy schronisk turystycznych. Po cóż zatem mieliby tu zaglądać? Obozowiska rozbijano w dolinach, blisko rzek i potoczków, w sąsiedztwie ścieżek wiodących na połoniny.

Życie w osadach leśnych toczyło się wolno i leniwie nawet w okresie wakacyjnym, gdy w góry wyruszali nieliczni jeszcze turyści. Ciężko pracujący w lesie drwale i wozacy wolne od pracy chwile spędzali w gronie rodzinnym lub spotykali się w upatrzonych miejscach w celu spożywania jedynego dostępnego napoju alkoholowego, owocowego wina. Błogą ciszę w tej niemal pustej jeszcze wiosce, przerywał jedynie (niezbyt często) turkot kół furmanki i stukanie końskich kopyt po kamienistej, przedwojennej jeszcze drodze.

Taki sielankowy obrazek przy jednej z wetlińskich osad, uchwycił fotograf-amator, jedyny wówczas na całą okolicę, Pan Sanecki, sekretarz miejscowego nadleśnictwa. Prezentowane zdjęcie, pochodzące z moich zbiorów rodzinnych wykonano wczesną wiosną roku 1961, prawdopodobnie był to kwiecień. Na widocznym w głębi grzbiecie Smereka, tuż powyżej górnej granicy lasu, zalegały jeszcze spore płaty śniegu. Fotografujący stał zwrócony twarzą  w kierunku północnym. W tej części naszego domu którego narożnik widać po prawej stronie fotki mieszkał wtedy jeden z naszych sąsiadów (sąsiedzi zmieniali się dosyć często) nazwiskiem Cybal. Pracował w biurze miejscowego nadleśnictwa a wolne chwile spędzał na polowaniach, toteż często paradował po wsi z bronią zawieszoną na ramieniu. Tuż obok domu rosła nieduża jeszcze grusza-samosiejka o którą oparty pozuje do zdjęcia mój starszy braciszek.

W głębi, za studnią stojącą na środku podwórka, widzimy nowo wybudowaną szosę, zwaną dzisiaj obwodnicą bieszczadzką. Wojskowe ekipy budujące obwodnicę z dwóch stron spotkały się pod Wetliną, na Przełęczy Wyżnej, gdzie miało miejsce uroczyste zakończenie owej inwestycji. Miało to miejsce właśnie w 1962 roku, o czym do niedawna informowała podróżnych i wędrowców betonowa tablica pamiątkowa, którą można było zobaczyć na przełęczy (przy wejściu na żółty szlak wiodący do Chatki Puchatka).

Spójrzmy na krajobraz za szosą. Jak okiem sięgnąć prawdziwe pustkowie! Podmokła wówczas łąka, na której dzisiaj stoją domy mieszkalne, duży budynek remizy strażackiej oraz ciekawostka czasów najnowszych – kręgielnia bieszczadzka, jest jeszcze pusta. Jedyne suche na niej miejsce, tam gdzie dzisiaj stoi wspomniana remiza, obfitowało w smaczne, aromatyczne poziomki, ale też w żmije. W czasach, gdy najczęściej biegało się boso, stanowiło to poważne zagrożenie dla amatorów owych poziomek. Wiosną rozbrzmiewały tam prawdziwe żabie koncerty. Nie zabudowana jest jeszcze widoczna w głębi wyższa terasa, gdzie zbudowano wiele lat później kilka murowanych domów. Rozpościerały się tam wówczas, aż do podnóża połoniny, rozległe łąki zarastające z wolna kępami olszyny. Od naszego domu poczynając, aż do masywu Połoniny Wetlińskiej nie było wtedy żadnych zabudowań. Podobnie było na sąsiednim wzgórzu, widocznym w głębi po lewej, zwanym obecnie Manhattanem. W początkach lat sześćdziesiątych stały tam jedynie dwa obiekty. Jednym z nich było gospodarstwo ogrodnicze niejakiego Krawczyka, drugim maleńki kiosk z piwem w kształcie drewnianej beczki. Stał on w centralnym miejscu wzgórza, przy szlaku wiodącym na połoninę. Nazywaliśmy go "beczką śmiechu". Właścicielem kiosku był Pan Sanecki (autor tej fotografii), a tą część Wetliny nazywaliśmy wtedy „Saneckiego górą”.

Podobny widok rozpościerał się w kierunku przeciwnym. Nasze dwie sąsiadujące ze sobą osady, wraz z sekretarzówką, budynkiem nadleśnictwa i stojącym obok niewielkim hotelikiem dla wozaków (mieścił się w nim później słynny „Klub Leśnika”), stanowiły wtedy centralną część miejscowości. W odległości jednego kilometra od nas, w kierunku zachodnim, stało wtedy pięć osad robotniczych oraz leśniczówka. W podobnej odległości w kierunku przeciwnym, istniały dwa domy na Zabrodziu, oraz dwa domy i leśniczówka na Beskidniku, na którego zboczach zbudowano nieco wcześniej baraki dla wojska, a jeszcze niżej, tuż przy drodze, duży hotel robotniczy należący do Nadleśnictwa Wetlina. Później, już w połowie lat 60-tych, po wybudowaniu kilku obiektów omurowanych w tym dużegp sklepu spożywczo-przemysłowego i leśniczówki, centralą częścią Wetliny stało się Zabrodzie. Również w Starym Siole w pierwszej połowie lat 60-tych powstało kilka obiektów murowanych, Wybudowano tam pięć dwurodzinnych domów dla pracowników, tzw. adiunktówkę, oraz nowy budynek szkoły. Wtedy też powstało istniejące do dzisiaj schronisko PTTK.

Zakończenie budowy asfaltowej szosy było wielkim wydarzeniem dla mieszkańców Wetliny oraz wielu innych zagubionych w tej głuszy wiosek. Świat znacznie się do nas przybliżył. Rok później do miejscowości przyjechał pierwszy autobus kursowy z Leska. W Wetlinie i sąsiednich wioskach pojawiły się setki turystów. Już nie „małe grupki” ale długie sznury „plecakowców” wędrowały codziennie szosą z Wetliny w kierunku Ustrzyk Górnych.

W naszym domu pojawiły się wtedy nowe meble, a gdy niedługo później dotarła tu także elektryczność, także radio z adapterem, do którego tato dokupił kilkanaście płyt winylowych. Rodzice zaczęli od czasu do czasu organizować spotkania towarzyskie z potańcówką. Definitywnie natomiast zniknęła z naszego domu lampa naftowa.

Niepowtarzalny klimat pustych niemal poza okresem wakacyjnym, cudownie dzikich i cichych Bieszczad sprzed kilkudziesięciu lat, przeminął bezpowrotnie. Migotliwe światełka ognisk i dźwięki gitary ustąpiły miejsca hałaśliwym koncertom. Szosą przejeżdżają codzienne setki samochodów wiozących amatorów górskich wędrówek na okropnie zatłoczone parkingi na przełęczach – Wyżnej i Wyżniańskiej. Zatłoczone są także parkingi przy licznych barach i restauracjach. Moda na Bieszczady nie przeminęła. Jakaś magia tego miejsca przyciąga tu coraz liczniejsze rzesze turystów. Jednak inna to już jest turystyka niż tamta, z pionierskich czasów lat 60. i 70., a i Bieszczady bardzo się zmieniły.

Na zdjęciu współczesnym widzimy ten sam wycinek krajobrazu który uwieczniono na fotografii archiwalnej. Ten sam, lecz jakże już inny.

FOT. ze zbiorów ZBIGNIEWA MAJA

 

 

Bieszczady na starej fotografii. Turystyka bieszczadzka.
autor: ZM