Ustrzyki Dolne
piątek, 15 marca 2019

Bieszczady na starej fotografii. Wozacy, ludzie silnego charakteru.

Bieszczady na starej fotografii. Wozacy, ludzie silnego charakteru.

Kontynuujemy cykl prezentujący Bieszczady w archiwalnych fotografiach. Zbigniew Maj z Wetliny, przewodnik turystyczny, redaktor naczelny czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, inspirowany starymi fotografiami, przypomina czytelnikom Gazety Bieszczadzkiej, jak to onegdaj w Bieszczadach bywało.

Moja baza archiwalnych zdjęć, ukazujących Bieszczady z czasów minionych, gdy życie wkraczało ponownie na opustoszałe po wysiedleniach tereny, powiększyła się o kolejne, będące własnością Czesława Stanucha. Był on niegdyś jednym z wozaków, pracowników Parku Konnego „Moczarne”, a obecnie jest jednym z mieszkańców Wetliny.

Prezentowane zdjęcia są nadwerężone nieco zębem czasu, co jednak nie zmniejsza ich wartości historycznej już, bowiem ukazują życie parkowe z lat 60. XX w. Park Konny „Moczarne” utworzony został jeszcze w latach pięćdziesiątych, a w zasadzie przeniesiony (cały inwentarz - nieruchomy i żywy) z innej miejscowości, gdzie park taki zlikwidowano. Wcześniej wozacy pracujący w okolicach Wetliny (w tym również na terenie Moczarnego) mieszkali w specjalnie dla nich zbudowanych hotelikach. Istniały takie w wielu oddalonych od świata bieszczadzkich wioskach już w połowie lat 50. XX w. W samej Wetlinie istniały trzy takie hoteliki. Budynki te istnieją do dzisiaj (jeden z nich spłonął w latach 80. XX w. ale został odbudowany). Nie pokrywało to jednak zapotrzebowania, i ciągle brakowało mieszkań dla wozaków, toteż kilku z nich zakwaterowano też w dwurodzinnych osadach robotniczych. Gdy i te środki okazały się niewystarczające, podjęto decyzję o utworzeniu wspomnianego parku. Tereny Nadleśnictwa Wetlina słynęły z rozległych kompleksów leśnych, w dolinie Moczarnego nietkniętych niemal na ogromnych połaciach. Zachowały się tam do lat 50. puszczańskie lasy z cennym drzewostanem.

Niestety dolina ta okazała się niemal niedostępną dla leśników z powodu braku odpowiednich do prac leśnych i transportu dróg. Jedyna droga wiodąca w głąb tej doliny, prowadzi od strony Wetliny, przez wąską gardziel, jaką tworzy w tym miejscu przełomowy oddcinek rzeki Górna Solinka, przeciskającej się pomiędzy masywami Jawornika i Działu.

Wiodła tędy od niepamiętnych czasów droga, zwana potocznie „Drogą Węgierską”, która w centralnej części Moczarnego skręcała na południe, by po pokonaniu Pasma Granicznego, zagłębić się w doliny na terenie dzisiejszej Słowacji. Droga ta była jednak bardzo kiepskiej jakości. Wiodąca przez tereny wilgotne, a miejscami wręcz podmokłe (stąd nazwa „Moczarne”), nie nadawała się do transportu z wykorzystaniem sprzętu ciężkiego. Jedynie transport konny w tamtych czasach umożliwiał eksploatację okolicznych lasów. Nawet po utwardzeniu głównej drogi wiądącej przez tą dolinę, drewno tam pozyskiwane wywożono jedynie kolejką leśną, przerabiano na miejscu (wypał węgla drzewnego) lub dowożono do ogromnej składnicy w Wetlinie. Samochody ciężarowe nigdy nie wywoziły drewna bezpośrednio z Moczarnego.

Na prezentowanych zdjęciach widzimy pracowników tegoż parku konnego pozujących do fotki ze swoimi ulubionymi zwierzakami. Były to konie specjalnie dobierane przez znających się na rzeczy inspektorów, i sprowadzane w Bieszczady z odległych nieraz regionów Polski. Były to silne, masywnie zbudowane konie zwane zimnokrwistymi. Konie takie wytrzymywały trudy pracy w lesie, pod warunkiem oczywiście, że obchodzono się z nimi odpowiednio. Najbardziej ceniono sobie wozaków pochodzących z gospodarstw wiejskich, takich którzy mieli już doświadczenie w pracy zaprzęgiem. Tacy wozacy przepracowali niejednokrotnie wiele lat w lesie, gdzie praca była niezwykle ciężka, ale rekompensatą były wysokie zarobki. Niektórzy z nich założyli rodziny i zostali już w Bieszczadach na stałe, inni wyjechali po kilku bądź kilkunastu latach w swoje rodzinne strony, inwestując zarobione w lesie pieniądze w swoje gospodarstwa (zakup ziemi, maszyn lub budowę nowego domu).

Niestety zdarzali się też nieodpowiedni ludzie, którzy skuszeni wysokimi zarobkami postanowili spróbować swoich sił, nie mając żadnego pojęcia o pracy z końmi. Swoją bieszczadzką przygodę kończyli dosyć szybko, bowiem brygadziści i kierownicy parku starali się dbać o powierzone ich pieczy zwierzęta, i nie pozwalali obchodzić się z nimi niewłaściwie. Zanim jednak rozwiązywano z nimi umowę o pracę, zdążyli już niejednokrotnie zniszczyć zdrowie powierzonych im zwierząt. Takie „wybrakowane” konie trafiały najczęściej do rzeźni. Tylko nieliczne z nich miały szczęście trafić do „dyszla” jak tutaj mawiano, czyli wykorzystywane były do lżejszych prac na rzecz parku, nigdy jednak już nie pracowały w lesie.

Praca zaprzęgiem w lesie była niezwykle ciężka, zarówno dla zwierząt, jak i ludzi. Pracowano w trudnym, górskim terenie, i w różnych warunkach pogodowych. Najwięcej prac wykonywano w zimie, i to w czasach, gdy zimy bieszczadzkie były niezwykle surowe, obfitujące w duże opady śniegu. Przy zrywce wozak nie mógł sobie siedzieć na szczapach czy też zrywany właśnie klocu, musiał iść obok brnąc w głębokim śniegu. Nie czynił tak dla sportu, ale z konieczności, ze względów bezpieczeństwa.

Wozacy zatem musieli być ludźmi o mocnym charakterze, dobrej kondycji fizycznej i niezwykłej wytrzymałości, nie tylko fizycznej ale i psychicznej. I takimi na ogół byli, to byli prawdziwi twardziele. Każdy z nich miał w swojej pracy tyle przeżyć, również takich mrożących krew w żyłach, że mógłby napisać o swoich „leśnych” przygodach ciekawą książkę.

Na pierwszym zdjęciu widzimy „odświętnie” ubranego mężczyznę pozującego do zdjęcia ze swoim „pupilem”. Nie potrzeba być bardzo spostrzegawczym, by zauważyć bliską zażyłość człowieka ze zwierzęciem. Jest to zapewne jeden z wozaków w czasie wolnym od pracy, być może była to niedziela. Wozacy dbali o swoje zwierzęta również w niedziele, oczywiście wtedy, gdy byli na miejscu. W parku pracowali też stajenni, których obowiązkiem było dbanie o wszystkie parkowe konie. W tle widzimy nieistniejący już dzisiaj budynek stajni dla koni. Na najdalszym planie natomiast ukazują nam się stoki Działu, który w tym miejscu się zaczyna by rozciągać się łagodnym łukiem na całej długości doliny, ograniczając ją od północy. Kulminacją tego grzbietu jest Wielka Rawka.

Na drugim zdjęciu oprócz wozaka siedzącego na swoim „rumaku”, który jest tutaj głównym jego motywem, widzimy - również już dzisiaj nieistniejący - budynek dawnej brygadierówki. W budynku tym mieszkali kierownicy parku ze swoimi rodzinami. Był to budynek mieszkalny i biuro jednocześnie. Brygadierówka ta spłonęła niestety, i tylko wprawne oko wypatrzyć może dzisiaj nikłe po niej ślady na ziemi. Budynek ten jako jedyny znajdował się po prawej stronie drogi, podążając od strony Wetliny. Wszystkie pozostałe budowle znajdowały się po przeciwnej stronie, na płaskiej niemal łące, zwanej dawniej „zadnią młaką”. Do dzisiaj zachowały się dwa drewniane budyneczki mieszczące niegdyś parkowe warsztaty, będące obecnie własnością BdPN, wykorzystywane w charakterze magazynów. Składuje się tam jakieś skromne narzędzia i inne przedmioty potrzebne pracownikom parku do jakichś niezbyt skomplikowanych prac na jego rzecz.

Niewiele już dzisiaj wskazuje na fakt, że było to niegdyś miejsce tętniące życiem, będącym miejscem pracy dla dziesiątek ludzi. Odwiedzającym je dzisiaj może się wręcz wydawać, że świat się tutaj kończy. Zwłaszcza że tuż za terenem nieistniejącego już parku konnego drogę przegradza solidna brama z informacją o zakazie wstępu na teren BdPN.

FOT. ARCH. ZBIGNIEWA MAJA

Bieszczady na starej fotografii. Wozacy, ludzie silnego charakteru.
autor: ZM