Ustrzyki Dolne
sobota, 16 września 2017

Wspomienia emerytowanego leśnika. Moje esperanto.

Wspomienia emerytowanego leśnika. Moje esperanto.<br/>fot. Zbigniew Kosakiewicz
fot. Zbigniew Kosakiewicz

„Nauka to potęgi klucz, więc chłopcze języków obcych się ucz” Jest to najprawdziwsza prawda, sam się o tym przekonałem. Pod koniec lat 70 –tych ubiegłego wieku jako myśliwy w Kole Łowieckim „Jarząbek” w Ustrzykach Dolnych, wspólnie z moim wspaniałym starszym kolegą myśliwym Antonim, podprowadziliśmy „dewizowca”.

Był to myśliwy z Austrii, który miał dokonać odstrzału jelenia-byka w okresie rykowiska. Pilot z „Orbisu” opiekujący się myśliwymi, pojechał ze starszym myśliwym, a nas pozostawił z tym młodym strzelcem. W technikum leśnym, do którego uczęszczałem, przez pięć lat uczyliśmy się języka niemieckiego. Ale była to nauka tylko na zaliczenie. I teraz efekty tej mojej edukacji, miały zadecydować o całej wielkiej imprezie. Pilot prowadzący myśliwych poinformował, że nasz myśliwy, oprócz języka niemieckiego, zna w stopniu średnim język rosyjski. Jest ekspertem w dziedzinie budowy cementowni i nadzoruje budowy w ZSRR. Posiada doktorat w tej specjalności, jest z tego bardzo dumny. Proszę zwracać się do niego „Her Doctor - Panie doktorze”. Z taką wiedzą udaliśmy się w trójkę do łowiska. Był mglisty, deszczowy dzień. Na zboczu góry nad „dylowanką” w leśnictwie Łodyna, odezwał się nasz jeleń-byk. Pomimo wabienia przez kolegę Antoniego, a był on mistrzem w tym fachu, byk nie chciał przejść przez potok bliżej nas. Deszcz wzmagał się, szybko zapadał zmrok, mgła ograniczała widoczność do kilku metrów. Nie było szansy na strzelanie. Muszę zaznaczyć, że miał to być pierwszy jeleń-byk strzelony przez myśliwego, więc cel musiał być dobrze widoczny i strzał precyzyjny. Postanowiłem zakończyć dzisiejszy podchód. Ale jak zyskać akceptację mojej decyzji przez dewizowca, zasłuchanego w koncert jelenia. Polak potrafi! Zwracam się do myśliwego - Her doctor. Nicht Schisen. Idiot tuman = Panie doktorze, nie będziemy strzelać (to po niemiecku), idzie mgła (to po rosyjsku). Reakcja austriackiego myśliwego była szybka: - Ja Gut. Nach Hause gehenn = Dobrze idziemy do domu. Kolega Antoni spojrzała na mnie piorunującym wzrokiem i wyszeptał przez zaciśnięte zęby: - Czyś ty zwariował, wyzywasz gościa od tumanów? Nie było czasu na odpowiedź, trzeba wracać ponad dwa kilometry do samochodu. Droga powrotna do kwatery myśliwskiej przebiegała w grobowej ciszy. Wjechaliśmy na podwórko, mój kolega podbiegł do pilota dewizowców i gestykulując, coś zawzięcie tłumaczył. „Her doctor” zwrócił się do mnie: - Danke, Her Byszek, i uśmiechnięty podszedł do zdezorientowanego tłumacza. Za chwilę obaj zaczęli się serdecznie śmiać. Pilot podając mi dłoń, z uśmiechem stwierdził: - Kolego Zbigniewie, pierwszy raz w życiu, ktoś użył do moich gości języka „esperanto”. Gratuluję pomysłowości. Przy kolacji sprawa definitywnie została wyjaśniona ku obopólnemu zadowoleniu. Następnego dnia rano nasz „doktor” strzelił byka, ładnego, starego dwunastaka. Po kilku godzinach, ściągnęliśmy jelenia na podwórko mojej leśniczówki. A że był to jego, jak wcześniej zaznaczyłem, pierwszy w życiu strzelony jeleń- byk, radości nie było końca. Obowiązkowe foto poroża z każdej strony i z każdym z nas. Zjechała się świta z koła łowieckiego i nie tylko. „Her Doctor” podszedł do swojego mercedesa, otworzył bagażnik, a tam skrzynki z naszą wódką „Żytnią” z kłosem z Pewexu. Wyciągnął butelkę, odkręcił nakrętkę „Prosit - na zdrowie” i pije z „gwinta” (z butelki) duszkiem. Stojący koło mnie jeden z ustrzyckich notabli ,zwraca się do mnie: - Panie leśniczy, proszę przynieść jakieś kieliszki, trzeba mu pokazać, że u nas panuje kultura picia alkoholu. Z uśmiechem przyniosłem kieliszki. Kolega Antoni, jeszcze przez wiele lat był moim wspaniałym kolegą. Teraz przemierza niebiańskie lasy, ciekawe czy też porozumiewa się z aniołami „moim esperanto”.
Darz Bór
Zbigniew Kosakiewicz, emerytowany leśniczy leśnictwa Łodyna

 

autor: ZK