Ustrzyki Dolne
wtorek, 4 kwietnia 2017

Wspomnienia emerytowanego leśnika. Powstanie wyciągu narciarskiego na Lawortę – tego nie wiecie...

Wspomnienia emerytowanego leśnika. Powstanie wyciągu narciarskiego na Lawortę – tego nie wiecie...<br/>fot. Zbigniew Kosakiewicz
fot. Zbigniew Kosakiewicz

Jednym z epizodów w mojej pracy jako leśniczego Leśnictwa Łodyna w Nadleśnictwie Brzegi Dolne było przygotowanie terenu pod wyciąg narciarski na Lawortę. Przekazuję prawdę o tym wydarzeniu jako osoba odpowiedzialna za realizację tego zadania wraz z grupą pracowników zatrudnionych w leśnictwie Łodyna.

W czerwcu 1978 roku otrzymałem polecenie z nadleśnictwa Brzegi Dolne: przystąpić do wylesienia terenu pod budowę wyciągu orczykowego na Lawortę oddział 144. W połowie 1978 roku przemianowano nazwę leśnictwa na Łęgi. Do starej nazwy leśnictwa Łodyna powrócono w 1982 roku.

Do pracy przystąpiło trzech pilarzy „stare wygi bieszczadzkie”: Kazimierz, Bronisław i Józef. Teren bardzo trudny, głębokie jary, strome stoki, silnie zakrzaczone. Pojedyncze jodły i buki o średnicy pni od 70 do 120 cm. W dolnej części stoku olsza gęsto rosnąca. Codzienne ponaglanie z nadleśnictwa o przyśpieszenie prac wylesieniowych. „Upierdliwe” - przepraszam za słownictwo, kontrole. Był kłopot ze zrywką wyrobionego drewna. Niektóre „metrówki” drewna stosowego trzeba było przerzucać przez kilka potoków. Nie było mowy o wykonaniu szlaków zrywkowych, brak funduszy na ten cel. A przecież to była „priorytetowa budowa socjalistyczna” i miała być wykonana w czynie partyjnym i młodzieżowym. Po wielu „prośbach i groźbach” udało się zorganizować wozaków z końmi do zwiezienia wyrobionego drewna. Na szczycie Laworty stał gruby bieszczadzki buk. Ugałęziony, karłowaty. Nikt nie chciał go ściąć, gdyż nie było możliwości jego połupania. Pniaki po ściętych grubych drzewach  wysadzali minerzy z kamieniołomu z ZBL-u (Zakładu Budownictwa Leśnego). Jeden z pilarzy Józef miał już dość moich poleceń ścięcia tego buka i potajemnie załatwił z minerem jego wysadzenie. Schodząc z pracy oświadczył mi, że buk zwalony. Rano udałem się na Lwortę i na szczycie zobaczyłem kikut leżącego buka. Pozostało tylko okrzesać resztki z tego zawalidrogi. Do prac porządkowania powierzchni zatrudniono więźniów z zakładu karnego. Pewnego dnia, ok. godz. 11. skazani odmówili pracy i wylegiwali się w słońcu. Usłyszałem w odpowiedzi, że strażnicy spóźnili się z drugim śniadaniem. Po chwili zauważyłem strażników niosących na plecach termosy z prowiantem. Strajk został zażegnany.

W porządkowaniu przyszłego stoku brali tez udział mieszkańcy i młodzież z Ustrzyk Dolnych. Swój udział mieli też harcerze przebywający w Bieszczadach. Do pracy przystąpił spychacz z ZBL-u niwelując teren. W marcu 1979 roku rozpoczęto montaż słupów pod wyciąg orczykowy. Wiele elementów konstrukcji dowożonych było przez pracownika nadleśnictwa Brzegi Dolne Kazimierza Niedźwieckiego samochodem „Steyer-Puch Pinzgauer”. Był to trzyosiowy samochód typu wojskowego, produkcji austriackiej sprowadzony do nadleśnictwa w grudniu 1978 r. Wówczas Lasy Państwowe dostawały takie samochody. Jedynie takie auto mogło dowieść elementy słupów od strony hotelu „Laworta”. Zdarzało się, że pan Kazimierz zjeżdżał po stoku w dół na „skręcenie karku”.

Pewnego razu na budowę wyciągu przyjechał z panem Kazimierzem inż. Gwido Strouhal ówczesny zastępca nadleśniczego. Auto to ,było jego oczkiem w głowie, mógł nim dojechać wszędzie do lasu na kontrolę. Padła komenda „Panie Kazimierzu pokaż co potrafisz- jedziemy”. I pojechali „na łeb na szyję”. Do samego nadleśnictwa nie odzywał się ani słowem. Gdy dowiedział się, że zakończono dowóz elementów na wyciąg, poprosił pana Kazimierza do siebie do biura. Znanym powiedzeniem inż. Gwido Strouhala był zwrot „pierdoło”. To nie była forma obraźliwa lecz pewna forma zażyłości z rozmówcą. Witając się z panem Kazimierzem, podając rękę, zapytał jak zwykle „Pierdoło żyjesz? To jedziemy do Łodyny i Teleśnicy na kontrole składów drewna”. Jak wspominałem prace niwelacyjne terenu jak i ciężkie elementy rozwoził ciągnik gąsienicowy z ZB L. Plantując teren pod przyszły parking zniszczono części uprawy świerkowej założonej w 1972 roku oraz zasypano deputat rolny naszego pracownika. Widząc to, poleciłem operatorowi wstrzymać pracę. Napisałem notatkę służbową do nadleśnictwa. Rano telefon z nadleśnictwa ubiegł moje działania. Zostałem wezwany na „dywanik” za utrudniani patriotycznych zadań. Sprawa oparła się o komitet PZPR. Zostałem wrogiem socjalistycznej budowy. Jak się później okazało, wylesienie terenu nie było jednak uzgodnione z dyrekcją lasów w Krośnie.

W tej sprawie przyjechała ważna osobistość z dyrekcji, a przedstawiający mnie młody inżynier stwierdził: „to jest ten leśniczy, co buduje prywatny wyciąg”. „Osobistość” zaczął mi grozić podniesionym głosem. Nie wytrzymałem tej obłudy i chamstwa. A że głos też mam donośny, padły z mojej strony doniosłe słowa. Na to zdarzenie wszedł inż. Gwido. Zamilkliśmy. Wysłuchał mojej relacji, podziękował „osobistości” za kontrolę i stwierdził, żeby na temat tej budowy kontaktował się tylko z nim. Sprawa wyciągu wypłynęła nawet w stanie wojennym. W listopadzie 1982 r. Komitet Założycielski PRON, zobowiązał mnie w trybie pilnym do uporządkowania terenu przy wyciągu na Lawortę. Fatum wyciągu ciążyło na mnie nadal. W 2010 roku, po dwóch latach mojego przejścia na emeryturę, odwiedził mnie ówczesny nadleśniczy z dwoma inspektorami z Inspekcji Karpackiej Lasów w sprawie wylesienia terenu pod wyciąg.

Opisałem to zdarzenie niezbyt szczegółowo (bez epizodów), ale można sobie wyobrazić ile to kosztowało mnie strachu i nerwów. A przecież później po wybudowaniu wyciągu krzesełkowego w latach 90-tych XX wieku, jest to jako jedyna taka atrakcja w Bieszczadach do uprawiania sportów zimowych. Jeszcze większą atrakcją za moją namowa było uruchomienie wyciągu w okresie letnim. Piękna panorama Bieszczad ze szczytu Laworty nie może być jeszcze bardziej podziwiana z powodu braku wieży widokowej. Były batalie o jej wybudowanie, ale zawsze kończyły się patem. W początkowym okresie uruchomienia wyciągu orczykowego, na szczycie stała mała kawiarenka, ale jako „relikt komunizmu” została zniszczona. Od kilku lat w okresie letnim wyciąg nie kursował. Ponownie uruchomiony został w ograniczonym czasie w 2016 r. Odwiedzający moje muzeum turyści, nie mogą się pogodzić z tym faktem. Przecież jedynie turystyka daje rozwój Bieszczadom ( agroturystyka, gastronomia, handel). W 2017 roku minie 51 lat jako młody leśnik zapuściłem korzenie w pięknej bieszczadzkiej ziemi. Nie zamienię za nic tej drugiej ojcowizny. Miłość, sentyment i szacunek do ludzi, których tutaj spotkałem, chociaż chwilami było ciężko, a w szczególnie w okresie kilku ostatnich lat, pozwala mi wierzyć, że przeżyte tutaj lata nie zmarnowałem.

Podjąłem podzielić się z państwem swoimi wspomnieniami, gdyż chcę upamiętnić i oddać hołd ludziom lasu z ówczesnego nadleśnictwa Brzegi Dolne, leśnictwa Łodyna i wykazać nasz trud w budowę wyciągu. W dotychczasowych wydaniach książkowych na temat powstania wyciągu na Lawortę w latach 70-tych ubiegłego wieku, nikt nie wspominał o udziale leśnej braci w tej budowli. Trochę to boli, zawsze odżywają wspomnienia, gdyż codziennie widzę z okna Lawotę, górę zroszoną potem ludzi, którzy dokonali tego czynu.
Darz Bór!

 

autor: Emerytowany leśniczy Leśnictwa Łodyna - Zbigniew Kosakiewicz