Ustrzyki Dolne
sobota, 10 czerwca 2017

Wspomnienia emerytowanego leśnika - Takie były czasy. Wizyta towarzysza Gierka.

Wspomnienia emerytowanego leśnika - Takie były czasy. Wizyta towarzysza Gierka.<br/>fot. Zbigniew Kosakiewicz
fot. Zbigniew Kosakiewicz

Arłamów – Ośrodek Wypoczynkowy Urzędu Rady Ministrów powstały w latach 70–tych ubiegłego wieku. W-2 taki był kryptonim rezydencji ówczesnych władz rządowych i partyjnych. To tu przyjeżdżali prominenci krajowi i zagraniczni, a w okresie stanu wojennego był internowany Lech Wałęsa.

Ośrodek powstał w atrakcyjnym obszarze Pogórza Przemyskiego wyludnionego w latach 1946 - 1947. Na tym bezludnym pustkowiu zarastały lasy, w których przybywało zwierzyny. Zarządzającym ośrodkiem został płk Kazimierz Doskoczyński – „Car i Boh” jak nazywali go ówcześni leśnicy i okoliczna ludność. Lasy Państwowe z dyrekcją w Przemyślu wyznaczyły obszar ok. 23 000 ha. Cały teren ogrodzono siatką o wysokości 3 m na słupach dębowych i wzmocniono na górze żerdziami. Co kilka przęseł były zrobione przejścia dla zwierzyny, tak aby mogła wejść do ośrodka przez tzw. skocznie – ale już nie mogła przez nie wyjść. Polegało to na tym, że od strony ogrodzenia czyli „naszego terenu”, był ułożony z okrąglaków ukośny pomost - „dylowanka”, po którym zwierzyna mogła przejść i zeskoczyć na ich stronę. Tam były utworzone ogniska wysypane kukurydzą, burakami i jabłkami, a ich zapach wabił leśne zwierzęta, które szły do ośrodka jako nowi reproduktorzy w celu „mieszania” krwi. Ogrodzenie ciągnęło się na długości ponad 80 km. Drogi dojazdowe były zamknięte metalowymi rogatkami pilnowanymi przez żołnierzy. Bez specjalnej przepustki nikt nie mógł przejechać. Obok Arłamowa, w Trójcy, powstały cztery piękne drewniane domy dla ówczesnej elity.

Przyjazdy prominentów do ośrodka, czasami stwarzały stresowe sytuacje w mojej pracy jako leśniczego leśnictwa Łodyna. Główna droga z Ustrzyk Dolnych przebiegała przy granicy leśnictwa. Teren ciągle był monitorowany przez wszelkiej maści kontrolerów, którzy sprawdzali czy nie stwarzamy zagrożenia dla ówczesnej władzy.

Zima, bodajże 1972 roku, pozyskiwałem drewno w oddziale 29-uroczysko „Zamsy” i zrywaliśmy dłużyce z ostrej góry pod wiadukt kolejowy przy drodze Ustrzyki Dolne – Krościenko. Kloce bukowe o znacznych wymiarach były ładowane na sanie i ciągnięte przez konie do składnicy kolejowej w Krościenku. Do załadunku kloca na sanie używano ręcznych wind linowych. W sobotę po południu, dwóch wozaków Karol i Michał zerwali kloca bukowego o średnicy ok. 90 cm i długości 6 mb, co dawało ciężar kilku ton. Windując kloca, aby można było podsunąć pod niego sanie, lina naciągowa pękła, kloc zanurzył się w błocie i śniegu na głębokości ok. 40 cm. Nastawał zmierzch, postanowiono przerwać pracę i w poniedziałek wyciągnąć kloca. Z niedzieli na poniedziałek wyskoczył mróz ok. - 20 stopni. Rano wezwano mnie do nadleśnictwa , gdyż przyjechał inspektor zlustrować teren przy głównej drodze. Po południu będzie jechał towarzysz Gierek musi być porządek. Jadąc samochodem, zauważył leżącego pod wiaduktem nieszczęsnego kloca. Był on w odległości ok. 5m od drogi, ale według słów kontrolującego „mógł zagrażać kolumnie samochodów rządowych”. Dostałem wykład polityczny, ale to nie spowodowało, że kloc zniknął. Wpadłem na pomysł zamaskowania kloca, gdyż żadnych innych prac w tym dniu nie wolno było wykonywać w tym miejscu, wywóz został wstrzymany. Na skarpie leśnej dochodzącej do nasypu kolejowego rosły samosiejki świerkowe. Był jeden świerk wysokości ok. 3 m, krzaczasty, gęsty. Wówczas leśniczowie nosili ze sobą cechówkę kontrolną. Była to siekierka z jednej strony z logo lasów (orzeł i nr leśnictwa) z drugiej ostrze. Zawsze miałem cechówkę naostrzoną. Poleciłem gajowemu który był z nami, ścięcie tego świerka, wykucie w lodzie przed klocem bukowym dziury i „posadzenie” go w tym miejscu. Kloca nie było widać. Obecny z nami inż. Gwido wyciągnął z ust nierozłączna faję, uśmiechnął się i powiedział „chłopcy dobra robota”. Inspektor był zadowolony. A przecież laik nawet, gdyby zobaczył to moje dzieło, zachodziłby w głowę, jak ten świerk wyrósł pod wiaduktem. Starsi mieszkańcy Ustrzyk Dolnych pamiętają pewnie, jak przed wizytą towarzysza Gierka, postawiono plot z desek, szczelnie zasłaniający stary drewniany budynek przy wjeździe do miasta na skrzyżowaniu drogi z Krościenka i Jasienia.

Ale mania przypodobania się władzy istnieje nadal. Ostatnie słynne konfetti cięte przez policjantów i zrzucane z helikoptera na powitanie wiceministra, czy przebieranie się konnego patrolu policyjnego w „anielskie Husarie”.

W 1980 roku miałem okazję obejrzenia ośrodka w Arłamowie, a to w związku z jego likwidacją. W latach 70-tych, gdy powstawał Arłamów myśliwym z Koła Łowieckiego „Jarząbek” w Ustrzykach Dolnych zabrano teren łowiecki w Liskowatem. Był to pas ziemi od ich ogrodzenia - od „KPR-de”, do Liskowatego - do starej cerkwi oraz lewa strona góry do „Młynów”. Nie wolno nam było polować na tym terenie, ale musieliśmy wypłacać odszkodowania za szkody spowodowane przez zwierzynę łowną. I właśnie jako łowczy KŁ „Jarząbek”, wiosną 1980 roku, byłem w delegacji przyjmującej z powrotem do koła łowieckiego zagrabione tereny. W późniejszym okresie podziwiałem domki w Trójcy. Szczegóły tych wizyt postaram się szczegółowo opisać w moich wspomnieniach w wydaniu książkowym. Powstanie Arłamowa miało też pozytywną stronę. Powstała na terenie mojego leśnictwa na „Zamsach” droga przez „Młyny i Puchary” do Ropienki. Z Łodyny kopalni, wybudowano piękną szosę przez Leszczowate i Brelików, udostępniając wspaniałe tereny na „Woli Maćkowej”. Te wydarzenia też zasługują na szersze opisy gdyż dotyczyły losów mojej rodziny.
Darz Bór!

 

autor: Emerytowany leśniczy Leśnictwa Łodyna - Zbigniew Kosakiewicz