Ustrzyki Dolne
środa, 12 czerwca 2019

BLzK w Lesku

BLzK w Lesku

13. edycja „Bieszczadzkiego lata z książką” wcale nie była pechowa. W Lesku brakło miejsc siedzących.

Już po raz 13. w Lesku odbyło się święto literatury i języka polskiego, czyli „Bieszczadzkie lato z książką”. Nie zawiódł się ten, kto zdecydował się spędzić te dwa dni z zaproszonymi gośćmi. Każdy czytelnik mógł znaleźć coś dla siebie. Jak co roku, program był zróżnicowany pod względem tematyki. Oprócz spotkań autorskich pojawił się również koncert poezji śpiewanej.
- Chcemy dbać o szeroko rozumianą animację regionalnego życia kulturalnego oraz zainteresowanie jak największej liczby czytelników współczesną polską literaturą. Książka jest skarbem, książka jest wiedzą i mądrością, której posiadanie obok siebie i w sobie wzbogaca każdego człowieka od najmłodszego dla najstarszego. Pozwala na głębsze spojrzenia na wszystko i wszystkich, którzy dookoła nas. Żyję z książką na co dzień, takie działania są mi bardzo cenne, dlatego też od samego początku objęcia przeze mnie funkcji Burmistrza Miasta wspierałem pomysł trzynastej już edycji wyrosłej z inicjatywy Pana Bogdana Szymanika, organizowanej we współpracy i z dużym wkładem finansowym Urzędu Miasta i Gminy Lesko – mówi Adam Snarski burmistrz Leska.
W myśl powiedzenia: „Cudze chwalicie, swego nie znacie” zorganizowane zostały spotkania z wybitnymi polskimi pisarzami, którzy w bezpośredniej relacji z widzem opowiedzieli o swojej twórczości i pasji zarazem. Frekwencja tego roku była rekordowa, a widzowie bardzo dociekliwi z wieloma pytaniami skłaniającymi do miłych dyskusji z prof. Jerzym Bralczykiem, prof. Lucyną Kirwil, Wojciechem Pszoniakiem, Michałem Ogórkiem, Katarzyną Grocholą, Grzegorzem Kasdepke oraz Agnieszką Taborską. Spotkania z nimi poprowadził równie znany dziennikarz - Jerzy Kisielewski.
Tradycyjnie, wydarzeniu towarzyszył kiermasz książki na świeżym powietrzu oraz koncert finałowy. Tym razem na deskach Bieszczadzkiego Domu Kultury wystąpił Daniel Gałązka z zespołem DGZZ. Muzycy zaprezentowali utwory skomponowane do tekstów Piotra Brymasa. Był to koncert inny niż wszystkie tego typu. Rozbudowany w sferze improwizacji, często szukający nowych brzmień, wymykający się ze standardowych ram gatunku.
- Dziś, po zakończeniu tego wartościowego wydarzenia pragnę podziękować naszym znamienitym gościom, mieszkańcom za tak liczny udział. Przyznam iż jestem dumny z udziału mieszkańców, ich aktywności na spotkaniach, gdyż udowodnili że łakną wartościowych spotkań i imprez i że obcowanie z literaturą i sztuką przez duże „S” jest im potrzebne do godnego życia.
Czego dowiedzieliśmy się o naszych gościach? Sporo ciekawych faktów, np.:

Michał Ogórek nie ma litości dla Piłsudskiego
- Jestem jak antyczny mebel przy Bieszczadzkim lecie, a mimo to odczuwam tremę – przyznał Jerzy Kisielewski, wspominając, że opuścił tylko jedną edycję. Dziennikarz poprowadził pierwsze spotkanie – z Michałem Ogórkiem, który na wstępie pożalił się, że prof. Bralczyk, z którym zwykle występował, zdradził go z żoną. Rozmowa skupiła się na najnowszej książce felietonisty „Sto lat! Jak w ostatnim stuleciu czciliśmy przywódców” - nieszablonowej biografii ośmiu polskich przywódców, opisanych z ironią i nieraz złośliwie. Trzeba, jak skonkludował Jerzy Kisielewski, olbrzymiego talentu publicystycznego, ale i satyrycznego, by opisane postaci zamknąć spójnie w jednej książce. „Klucz miałem najpierw, potem szukałem zamka” - przyznał Michał Ogórek. Autor podzielił się z publicznością szczegółami ze swojej pracy i jak zwykle okazał się kopalnią anegdot. Piłsudskiego strącił z piedestału, wspominając, że zamykano szkoły za demonstracyjne nieczczenie imienia Józef w czasie imienin marszałka; oddał sprawiedliwość Bierutowi („Bardzo przyzwoity człowiek, fajnie się zachował, umarł w wieku 65 lat!”). Rozbawił zgromadzonych anegdotą o wywiadzie, którego Lech Wałęsa udzielał słynnej włoskiej dziennikarce Orianie Fallaci siedząc w wannie. Rozmowa, przerywana wybuchami śmiechu publiczności, upłynęła zbyt szybko. Mamy nadzieję, że Michał Ogórek odwiedzi Bibliotekę przy okazji następnych publikacjach, zwłaszcza że zapowiedział: „Ja do Leska w każdym momencie”.

Jerzy Bralczyk uważa, że kobiety są wredne
Profesor już na wstępie rozmowy o napisanej z żoną Lucyną Kirwil książce „Pokochawszy. O miłości w języku” sprostował, że wcale nie wyszła ona tą publikacją z cienia, bo jest znanym i cenionym w środowisku (nie tylko polskim) agresologiem. I że to on nieraz funkcjonuje jako „mąż profesor Kirwil”. Książka „Pokochawszy...” mogła wcale nie powstać, gdyż autorzy - małżeństwo z wieloletnim stażem - mają zupełnie inne systemy pracy. Lucyna Kirwil poprawia swoje teksty dziesiątki razy, Jerzy Bralczyk nie. - Zadaję sobie pytanie, czy na pewno jestem mądrzejszy niż w momencie, gdy coś napisałem - stwierdził, dodając, że jest fanem form zaprzeszłych (tytuł to imiesłów przysłówkowy uprzedni) i jeśli w jakikolwiek sposób podtrzyma ich używanie, jest usatysfakcjonowany. Cała rozmowa - o miłości, rytuałach w związku, słowach „kocham cię” - upłynęła w sympatycznym klimacie błyskotliwego małżeńskiego przekomarzania. Dodatkowo można było wysłuchać zwięzłego miniwykładu o miłości w literaturze poszczególnych epok. Oczywiście wszystko w doskonałej polszczyźnie!

Katarzyna Grochola cieszy się z tego, co ma
Jedna z najbardziej poczytnych autorek w Polsce nie chciała pisać kolejnej pogodnej „grocholowatej” książki i tym razem skupiła się na mrocznej stronie swoich bohaterów. Powieść „Zranić marionetkę” to jej pierwszy i być może nie ostatni kryminał. Publiczności zdradziła patent na czytanie „zakazanych książek”, który miała w dzieciństwie z bratem (zamienianie okładek z lekturami), wyjaśniła genezę nazwisk bohaterów najnowszej książki („Wszyscy jesteśmy w lesie, stąd nazwiska od zwierząt lub od drzew”), na prośbę czytelników przeczytała wiersze, które napisała jako nastolatka („Jakby co, to się wyprę!”) oraz wyrecytowała z pamięci wypracowanie-dyktando, za które - ku jej ogromnemu rozżaleniu - nigdy nie dostała oceny („Hucuł nieznany hodował hipopotamy...”). Przyznała, że pisze w samotności i bardzo szybko („Bo to jedyna rzecz, którą umiem robić”), ale na pewno nie napisze niczego, co odebrałoby jej nadzieję. Spotkania autorskie, takie jak w Lesku, mają dla niej ogromną wartość.

Wojciech Pszoniak nie czyta książek!
Ale tylko wtedy, kiedy uczy się roli. Wtedy z pasją gotuje. Zresztą uczenie się na pamięć uważa za najgorszą stronę aktorstwa. Rozmowę z ostatnim gościem tej edycji Bieszczadzkiego lata z książką – aktorem teatralnym i filmowym, reżyserem i pedagogiem – poprowadził pomysłodawca całej imprezy Bogdan Szymanik.
Wojciech Pszoniak przedstawił swoją definicję aktorstwa, której od 50 lat jest wierny – to komunikowanie tego, co się z nami dzieje, w sposób niewerbalny, poprzez emocje. Dużo jeździ ze spektaklami (może kiedyś odwiedzi z którymś Lesko...) - chętnie kupiłby budę cyrkową i podróżował po świecie. Występował na deskach teatrów polskich, francuskich, angielskich i szwajcarskich, ale najbardziej wymagająca jest dla niego ta publiczność, która wie, po co przyszła; najcenniejszym zaś moment ciszy, która dźwięczy - życzy jej każdemu aktorowi. Opowiedział o pierwszej roli filmowej, w czasie której został ochrzczony smołą („Noc anioła” 1970), a także o perypetiach z wydaniem audiobooka „Profesor Tutka”. W tym roku aktor obchodzi bowiem 50-lecie swojej pracy artystycznej i nagraniem audiobooka z opowiadaniami Jerzego Szaniawskiego (którego subtelność ogromnie ceni) chciał je uczcić. Na prośbę publiczności przeczytał, a raczej fenomenalnie odegrał, jedno z nich.

FOT. BPKiT LESKO

 

 

BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
BLzK w Lesku
autor: DL, AR