Ustrzyki Dolne
piątek, 18 października 2019

Co można robić w Casablance?

Co można robić w Casablance?<br/>fot. Autor obrazu Ewa Biega
fot. Autor obrazu Ewa Biega

Z Nikosem Manolopulosem hodowcą owiec i kóz, serowarem z zawodu, kulturoznawcą i filozofem z wykształcenia, o „wilczym problemie” hodowców, słynnych serach, tradycyjnej polskiej kuchni oraz nie tylko dobrych doświadczeniach z życia w Polsce, rozmawia Mira Zalewska.

Mira Zalewska: - Dyplom z kulturoznawstwa i filozofii, który zdobyłeś już w dorosłym życiu, miał poprawić smak serów, czy raczej kozy na tym zyskały?
Nikos Manolopulus:
- Mam wykształcenie rolnicze, dopiero na starość studiowałem właśnie kulturoznawstwo z filozofią wczesnochrześcijańską, właściwie to głównie towarzysko (śmiech)...
M.Z.: - Dobre towarzystwo jest właśnie tym, co cenisz sobie najbardziej?
N.M.:
- Też.
M.Z.: - Twoja codzienność, to towarzystwo zwierząt. Owce, kozy i krowy hodujesz, prawda?
N.M.:
- Od 1980 roku jestem hodowcą bardzo dużego stada, kilkaset sztuk, owiec i kóz. Ostatnie sztuki owiec sprzedałem w ubiegły piątek.
M.Z.: - Niebłahy powód mieć musisz, skoro po czterdziestu latach podejmujesz tak radykalną decyzję. Chodzi o atak wilków na twoje stado, ten sprzed kilku dni?
N.M.:
- W ciągu tych wszystkich lat, w sumie na „szkody wilcze” poszło mi ze stada od 600 do 800 sztuk. Zaczęło się od dwóch potężnych ataków w 1997 roku, po których nikt nie chciał uwierzyć, że wilki tak potrafią...
M.Z.: - A co potrafią? Wykradały ci tak po jednej lub kilka i zabierały do swojego rewiru, czy napadały watahą?
N.M.:
- Tutaj wilki zawsze były, ale wiedzieliśmy gdzie są. Nie zapuszczały się do wsi, nie wyrządzały wiosce szkód. Miały swój rewir w lesie, w tych betonowych umocnieniach wojennych, które tu są. Natomiast w kwietniu dziewięćdziesiątego siódmego, zaraz po wyjściu owiec na pastwisko, zabrały mi około czterdziestu sztuk, po tygodniu przeprowadziły drugi atak, znów około czterdziestu sztuk. Dopiero od tego czasu zacząłem pilnować owiec.
M.Z.: - Jak pilnować? Pastuszka zatrudniłeś?
N.M.
: - Najpierw sam pilnowałem, potem, kiedy stać mnie już było, zatrudniłem osobę do pasienia, poza tym pastuch elektryczny i od dwóch do pięciu bardzo dobrych psów – owczarków podhalańskich.
M.Z.: - Odszkodowania dostałeś za te porwane przez wilki owce?
N.M.:
- Tak, wtedy jeszcze występowałem o odszkodowania.
M.Z.: - To znaczy, że potem przestałeś się o nie starać?
N.M.:
- Przestałem, bo przybierało to taki obrót, że ludzie, od których zależało przyznawanie odszkodowań zaczęli mnie, zresztą nie tylko mnie, bo w ogóle nas, hodowców traktować jak potencjalnych złodziei, którzy chcą okradać państwo polskie.
M.Z.: - Przykład jakiś konkretny podasz?
N.M.:
- Najgorszy czas w historii przyznawania odszkodowań za straty był wtedy, gdy decydował o nim taki pan z Nadleśnictwa, Stompor się nazywał. Powiedział mi, że dopóki nie będzie miał dowodów w postaci śladów po zajściu, to odszkodowania nie zatwierdzi. Nie byłem w stanie, choćby ze względu na chore od wielu lat nogi, znaleźć jakichkolwiek śladów, o ile w ogóle zostały. Zaproponowałem, żeby sam ich sobie ich poszukał, bo to jego praca przecież, nie moja.  Wywalczyłem wówczas to odszkodowanie, ale to był ostatni raz, gdy po nie wystąpiłem.
M.Z.: - Ale nie dlatego, że wilki odpuściły, czy ty odpuściłeś, bo miałeś dość takich poniżających sytuacji?
N.M.:
- Moja strata i cześć. Wilki nie odpuściły. Lata są różne, czasem w ciągu roku zabierają trzy sztuki, czasami trzydzieści. Dzisiaj, gdybyś siadła na mojej werandzie, to w ciągu jednego dnia, dwa lub trzy wilki mogłabyś zobaczyć. Na szczęście są to są wilki stąd, „swoje” wilki, które poczuły już co to jest pastuch elektryczny i do drutu nie podchodzą. Chociaż wystarczy nie włączyć prądu przez dwa –trzy dni i natychmiast, dosłownie natychmiast wyczuwają i podchodzą.
M.Z.: - Podchodzą i...
N.M.:
- Ostatni atak był dwa tygodnie temu, straciłem po kilka kóz i owiec.
M.Z.: - Prawda to, że widziałeś tę masakrę, wilki zabijały na twoich oczach?
N.M.:
- Widziałem. To było tak: zdechł mi owczarek, który pilnował stada. Ze starości zdechł. Stado chodziło przez trzy tygodnie tylko „w drucie” czyli przy elektrycznym pastuchu. Jak się zaczął atak, to myśmy go widzieli z odległości półtora kilometra, ale zanim dobiegliśmy było już po wszystkim. Nieprawdą jest, że wilk zabija tylko, kiedy chce się najeść. Kiedy poczuje krew, wpada w amok i zabija do oporu, kładzie pokotem tyle ile się da, ile zdąży.
M.Z.: - Do Agencji Rolnej zgłosiłeś szkodę, prawda?
N.M.:
- Mam obowiązek zgłosić. Gdyby ktoś wszedł w dokumentację Agencji, to bez większego trudu sprawdziłby, że każdego roku od kilku do kilkunastu sztuk „ściągała” mi ze stanu. Jeszcze parę lat temu zgłaszało się do Agencji szkodę wilczą i cześć, dziś to wymaga mnóstwa pisaniny, papierków, listów. Nie wiem jak wygląda dziś proces pozyskiwania odszkodowań, bo od 2002 ich nie biorę, jak już mówiłem...
M.Z.: - Przerwę ci, bo jednak chcę to wyjaśnić. Nie bierzesz odszkodowań, bo „nie warta skórka za wyprawkę”, nie opłaca się wysiłek który musisz włożyć w te wszystkie formalności?
N.M.:
- Opłaca się i to bardzo. Pieniądze z odszkodowania za owcę są dużo wyższe, niż te, za które ją się zbywa. Nie wiem dokładnie jaka to dzisiaj jest kwota, ale sądzę, że nie sprzeda się na wolnym rynku owcy za taką kwotę jaka jest z odszkodowania.
M.Z.: - A ile kosztuje owca na wolnym rynku?
N.M.:
- Sto pięćdziesiąt, dwieście złotych.
MZ: - To może właśnie ta dysproporcja jest powodem podejrzeń wobec hodowców? Pokusa nie jest usprawiedliwieniem dla nieuczciwych działań, ale przyznasz, że im większa, tym wyższe prawdopodobieństwo, że stanie się motywacją dla nieuczciwych hodowców.
N.M.:
- Pewnie są hodowcy, którzy takiej pokusie ulegli, ale nie wolno wrzucać wszystkich do jednego wora. Nie pozwoliłem, żeby jakiś urzędnik...
M.Z.: - ...deptał twoją godność ?
N.M.:
- No tak. Nie pozwoliłem i tak już zostanie.
M.Z.: - Prawdą jest, że po ostatnim ataku sprzedałeś resztę stada owiec?
N.M.:
- Tak, to właściwie już była resztka stada, przetrzebionego przez wilki z roku na rok. Ostatni taki wielki atak był kiedy jeszcze wypasałem owce na połoninach w Parku Narodowym. Owczarki podhalańskie mają jedną wadę: od czasu do czasu „idą w długą” na kilka dni. Zawsze potem wracają, ale kiedy zniknęły, wilki natychmiast wyczuły, że stado jest nie pilnowane i przyszły. Zabrały wówczas ok. 30 sztuk.
M.Z.: - Dlatego wyniosłeś się z tego pastwiska w Parku Narodowym?
N.M.
: - Nie dlatego. W ogóle to nie była moja decyzja. Musiałem się wynieść, bo nie przedłużono ze mną umowy, mimo, że podpisywano ją każdego roku, od wielu lat.
M.Z.: - Czym się naraziłeś Parkowi, jakieś szkody czyniłeś, czy co?
N.M.
: - Przeszkadzałem sąsiadom, którzy przejęli moją bacówkę i lepiej umieli rozmawiać z dyrekcją BPN.

(Cały wywiad w GB nr 21 - ptzypominamy, że Gazetę Bieszczadzką mpzna kupić również w formie PDF)

 

autor: ZM