Ustrzyki Dolne
poniedziałek, 17 czerwca 2019

Energię czerpię z uczuć…

Energię czerpię z uczuć…

Chyba wszyscy mieszkańcy Ustrzyk Dolnych znają galerię-kwiaciarnię „Pod Dębami”, którą prowadzi znana ze swoich cudownych aniołów Maria Romanow. Jej prace znają też mieszkańcy Bieszczadów i turyści, bo bardzo często można je zobaczyć w porozrzucanych po regionie galeriach. Co inspiruje artystkę? Jakie są jej marzenia? O tym rozmawiała z Mirą Zalewską.

Mira Zalewska: - Zbierając informacje o Tobie i śledząc Twój profil na FB, odniosłam wrażenie, że Ty jesteś bardzo, ale to bardzo polską Ukrainką. Taka opinia Cię zaszczyca, czy obraża?
Maria Romanow
: - Na pewno nie obraża! Ja kocham Polskę, mieszkam tutaj już bardzo długo, ponad połowę mojego życia! Jednak kiedy jeżdżę na Ukrainę, czuję się tam wspaniale, odrywam się całkowicie od spraw codziennych, to tam odpoczywam, wyciszam się, „ładuję baterie” dla dalszego działania, pracy, twórczości, szukam też natchnienia. Zwłaszcza że Ukraińcy, to bardzo kreatywny i utalentowany naród.
M.Z.: - No to laurkę dla Twoich ziemian mamy wystawioną, teraz proszę o szczerą odpowiedź: skoro tak Ci dobrze w ojczyźnie - co nie dziwi - to czemu mieszkasz tutaj, a nie w swoim ukochanym Lwowie?
M.R.
: - Jako dziecko przyjechałam w Bieszczady i zakochałam się w tym miejscu jak wielu innych artystów. Z czasem zamieszkałam na stałe w Ustrzykach Dolnych. Tu panuje niezwykła aura, która daje ogromne możliwości w szlifowaniu swojego talentu, rozwijania własnej twórczości. Ja tutaj się odnalazłam. Nie chciałabym mieszkać gdzie indziej. We Lwowie zostało moje dzieciństwo, wspomnienia, krewni, ale mój dom i rodzina jest tutaj, w Polsce, w Bieszczadach
M.Z.: - Mówisz poprawną, a chwilami wręcz literacką polszczyzną, czego się nie spodziewałam. W Iwanofrankowsku odwiedziłam kiedyś polską szkołę podstawową, żeby porozmawiać z polskimi dziećmi żyjącymi na Ukrainie. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w dwudziestu czterech klasach uczyło się ich tylko kilkoro, a reszta uczniów to były dzieci ukraińskie, których przyszłość rodzice widzieli w Polsce właśnie. Chodziłaś do takiej szkoły?
M.R.:
- Nie, języka polskiego uczyłam się sukcesywnie. Najpierw od kolegów Polaków na Ukrainie, potem odwiedzając Bieszczady, a odkąd zamieszkałam tu na stałe, to rozmawiam już tylko po polsku.
M.Z.: - Przy dłuższej rozmowie, wsłuchawszy się można wyłowić wschodni akcent, ale nieznaczny, nie demolujesz nim języka polskiego (śmiech). W Twoich wierszach natomiast zdarza się ukraińska składnia, ale o tym potem. Teraz opowiedz o tym, jak udało ci się zostać polską businesswoman?
M.R.:
- Zaczęło się od kwiaciarni w Ustrzykach, gdzie przyjmowano ręcznie robione przeze mnie ozdoby. Dobrze się sprzedawały, a ja wkrótce zostałam w tej kwiaciarni zatrudniona. To już wtedy stawiałam na bieszczadzkie akcenty. Później otworzyłam własną kwiaciarnię „Pod Dębami” gdzie udało mi się połączyć dwie największe pasje - florystykę i rękodzieło. Początkowo tworzyłam ozdoby ze sznurka i worka jutowego, biżuterię z koralików, krywulki, kolczyki, bransoletki, ale trochę brakowało mi do tego cierpliwości. Wtedy pojechałam na Festiwal Bieszczadzkie Anioły. Od tego się zaczęła moja wspaniała przygoda z aniołami.
M.Z.: - Twoje drewniane anioły są charakterystyczne, rozpoznawalne, czy tylko projekty są Twoje czy wykonujesz wszystko sama? Pytam, bo niektóre z tych anielskich postaci są wielkie, wydaje się, że męska ręka była potrzebna do ich wyrżnięcia.
M.R.:
- Projekty są moje, ale wyrzyna i szlifuje dwoje moich pomocników. Czasem wycinam sama. Bardzo lubię maszyny stolarskie i wieloma sprawnie się posługuję. Resztę, czyli rysunek, malowanie , ozdabianie wykonuję sama.
M.Z.: - To właściwie mix biznesu i sztuki, bo sprzedajesz własną twórczość. Artystką jesteś.
M.R.:
- Pochodzę z artystycznej rodziny, zarówno ze strony mamy jak i ojca. Każdy miał jakiś talent, jeden malował, inny śpiewał, ktoś tańczył, inni grali na różnych instrumentach. Od dziecka obcowałam ze sztuką, malowałam pod okiem taty, choć wykształcenia w tym kierunku formalnego nie posiadam. Marketing studiowałam. Najważniejsze dla mnie jest to, że to co robię podoba się innym. Maluję na deskach, robię anioły z desek i sklejki, koty oraz inne ozdoby, a do tego układam kwiaty, zajmuje się strojeniem kościołów, dekoracjami ślubnymi. Mam szczęście do trudnych i ciekawych wyzwań i chętnie je podejmuje. Ostatnio ubierałam cerkiew w Łopience na ślub. Miałam okazję połączyć naturalne ozdoby z żywymi kwiatami.
M.Z.: - Bardzo dużo tworzysz, w Twojej galeryjce „ Bieszczdzkiej Aniołomanii”, w Polańczyku, Solinie, Ustrzykach Górnych, Wetlinie i Cisnej są całe watahy aniołów, aniołków i aniołeczków. Różnią się, ale to wygląda na masową produkcję. To jeszcze sztuka czy już rzemiosło?
M.R.:
- Przede wszystkim jest to rękodzieło. Każdy element jest robiony ręcznie. Zwłaszcza że nie mam sprzętu do masowego powielania elementów drewnianych. To dlatego nie ma dwóch identycznych. Czasem, kiedy nagle chwyta mnie natchnienie i zaczyna rozpierać (śmiech), a w głowie kiełkuje pomysł, jadę do warsztatu i wyrzynam, szlifuję, tworzę... Wena odwiedza mnie często wieczorami, wtedy piszę wiersze, albo maluję. Właśnie wówczas powstają rzeczy niepowtarzalne. Choć tworzę sztukę ludową, to zawsze staram się, by było w niej coś współczesnego, nowoczesnego. Zwłaszcza że turyści są najczęstszymi klientami, więc fajnie jest gdy moje ozdoby pasują do wnętrz ich mieszkań. Lubię harmonię, gdy wszystko pasuje do siebie, zarówno stylem jak i kolorami.

(Cały wywiad w GB nr 12 - zapraszamy do zakupu PDF)

FOT. arch. pryw. Marii Romanow

 

Energię czerpię z uczuć…
Energię czerpię z uczuć…
Energię czerpię z uczuć…
Energię czerpię z uczuć…
Energię czerpię z uczuć…
autor: ZM