Ustrzyki Dolne
piątek, 22 stycznia 2016

Fałszywy alarm. Zmarnowany czas i pieniądze

Szczęśliwe zakończenie akcji<br/>fot. GOPR
fot. GOPR

Przez ponad trzy godziny ratownicy z Ustrzyk Górnych przeszukiwali rejon Trohańca. Okazało się, że zgłoszenie „pomocy” za pomocą aplikacji „Ratunek” było tylko głupim żartem. Obecnie policja ustala do kogo należy telefon z którego wysłano „prośbę” o pomoc.

W czwartek 21 stycznia do dyżurujących w Ustrzykach Górnych GOPR-owców dotarła prośba o pomoc. Została wysłana za pomocą aplikacji „Ratunek” (http://www.ratunek.eu), która wskazuje nr telefonu i pozycję wzywającego. Ustalono, że znajduje się on w okolicach szczytu Trohaniec niedaleko Dwernika. Warunki pogodowe w tym dniu były bardzo trudne, lekki mróz i ciągłe opady śniegu nie sprzyjały akcji.

Podstawową zasadą ratowników jest nawiązanie kontaktu z wzywającym. Telefon jednak milczał. Mimo tego GOPR-owcy podjęli decyzję o wyjściu grupy ratowniczej w góry.
- Musieliśmy założyć, że osoba zgłaszająca potrzebuje naszej pomocy i najprawdopodobniej jest nieprzytomna – wyjaśniał po akcji Marek Paterek ratownik GOPR. - Oczywiście mogła też zgubić telefon lub mogło stać się cokolwiek innego. Kiedy nie mamy potwierdzonych informacji, zawsze musimy zakładać „najgorszy scenariusz” i działać. Nagraliśmy wiadomość na poczcie głosowej o tym, że rozpoczynamy akcję ratowniczą i jeżeli będzie to możliwe, prosimy pilnie o kontakt. Została także wysłana wiadomość tekstowa o tej samej treści – relacjonował Paterek.

Gdy ratownicy dotarli we wskazane na lokalizacji miejsce, okazało się, że nikogo tam nie ma. Nie skończyli jednak akcji, tylko wyznaczyli obszar do przeszukania. Teren był duży, ściągnęli więc posiłki i przystąpili do działania. Po ok. 3 godzinach z telefonu, który wzywał pomocy, ktoś przysyła sms-a o treści „pomyłka”. Po kilku próbach nawiązania kontaktu telefonicznego przychodzą kolejne sms-y: „Nie dzwoń” i „Nie mogę rozmawiać. Zadzwoń później”. Ratownicy byli już przekonani, że to głupi dowcip, jednak nadal nie było potwierdzenia, że nikomu nic się nie stało. Poprosili więc o pomoc ustrzycką policję, która zlokalizowała telefon na trasie Lutowiska – Skorodne. Akcję zakończono. Na szczęście w tym czasie nikt inny nie potrzebował pomocy, a żaden z ratowników nie ucierpiał podczas akcji.

Na terenie działań Bieszczadzkiej  Grupy GOPR zlokalizowane są dwie stacje ratunkowe, z pełną obsadą ratowników oraz z całym potrzebnym sprzętem: w Cisnej oraz Ustrzykach Górnych. Jeżeli zespół z Ustrzyk Górnych zostanie wezwany do fałszywego alarmu, to w momencie wezwania pomocy np. z masywu Tarnicy, zostanie tam skierowany zespół z Cisnej. Czas dojazdu i odległość może zaważyć na czyimś życiu i zdrowiu. W takim przypadku ten, który dla żaru wezwał ratowników staje się pośrednim sprawcą utraty zdrowia, a nawet współwinny śmierci. Naraża on również zdrowie i życie idących w góry ratowników.

Ratownicy podsumowali, że niepotrzebna akcja kosztowała GOPR blisko 5 tys. zł. Należy mieć na uwadze to, że GOPR nie jest w całości finansowany z budżetu państwa i wspomagany jest z biletów wstępu do Bieszczadzkiego Parku Narodowego i z tego, co ratownicy sami wypracują. Część z tych pieniędzy, to datki od instytucji i osób rozumiejących potrzebę działalności ratowniczej GOPR. Na szczęście w tym przypadku w rejestrach policji odnotowano nr telefonu żartownisia i sprawa najprawdopodobniej się dla niego miło nie zakonczy.

 

autor: msm