Ustrzyki Dolne
czwartek, 2 sierpnia 2018

Bronią bieszczadzkich lasów

Bronią bieszczadzkich lasów<br/>fot. Lidia Tul-Chmielewska
fot. Lidia Tul-Chmielewska

Czy ekolodzy chcą nam w Bieszczadach zrobić skansen? Czy Bieszczadzki Park Narodowy planuje się powiększać, a jedyną alternatywą dla mieszkańców regionu jest gospodarka leśna? – takie tezy można znaleźć w opracowaniu, które od kilku tygodni krąży po Bieszczadach. – To część akcji propagandowej przeciwko nam, ale wierzymy, że mieszkańcy Bieszczadów mają własne zdanie – przekonują osoby z Inicjatywy Dzikie Karpaty.

Kilka tygodni temu w Bieszczadach pojawiło się 20-stronnicowe opracowanie pt.: „W czyich rękach jest los mieszkańców Bieszczadów?”. Opracowanie – broszura nie ma autora, a mieszkańcom Bieszczadów jest przekazywana z rąk do rąk. Dodatkowo, mniejsze ulotki można znaleźć w przychodniach, na przystankach czy przy tablicach informacyjnych BdPN - zaraz przy wejściu na szlaki. Co zawierają? Informację o tym jak ważna dla gminy Lutowiska jest gospodarka leśna, o rzekomych planach powiększenia Bieszczadzkiego Parku Narodowego oraz o tym, do czego - według autorów publikacji - mogą doprowadzić działania organizacji ekologicznych. „Czy chcesz się czuć jak intruz w swoim własnym domu? Aktywiści ekologiczni chcą zamknąć bieszczadzkie lasy dla przeciętnego człowieka. Czy chcemy dożyć takich czasów, w których nie będziemy mogli wejść do lasu, a Bieszczady będziemy oglądać jedynie przez szybę” – pyta autor lub autorzy publikacji – kończąc – „Czy my mieszkańcy właśnie tego chcemy?”

Próbowaliśmy znaleźć autora, ale do opracowania tego wydawnictwa nie przyznaje się żadna instytucja i nikt oficjalnie nie wie, kto z osób prywatnych może za tym stać.

„W Bieszczadach są bardzo małe perspektywy zatrudnienia. Ludzie pracują w Urzędzie Gminy, Straży Granicznej, sklepach, Lasach Państwowych albo prowadzą gospodarstwa agroturystyczne. Według danych GUS z 2016 roku tylko 11,8 % osób pracuje w sektorze usługowym (…). Pozostałe osoby pracują jako pilarze, zrywkarze, robotnicy leśni albo zajmują się pracą sezonową np. zakładaniem i pielęgnacją upraw, zbieraniem płodów runa leśnego, odśnieżaniem dróg. (…) A co by się stało, gdyby te wszystkie możliwości nagle zniknęły? Jak myślisz, czy wszyscy ci ludzie mogliby utrzymać się z prowadzenia agroturystyki? A jeśli urzeczywistnienie tej wizji jest całkiem prawdopodobne? Zastanów się teraz, Twoich dzieci i wnuków, gdyby przyszło Wam mieszkać na terenie parku narodowego ”.

„W czyich rękach jest los mieszkańców Bieszczadów?” - pyta autor opracowania.
Dalej przedstawiane są dane o tym ile osób wymeldowało się w ostatnich 20 latach z gminy Lutowiska (37), ile wynosi bezrobocie w gminie - 24,8%, w Polsce - 8,3%, itp. Autor lub autorzy tekstu wyjaśniają, że piszą o tym dlatego, iż obecnie w Sejmie znajduje się projekt zmiany ustawy o ochronie przyrody, z którego wynika, że o utworzeniu parku narodowego zdecyduje grupa robocza, w której skład wejdą: przedstawiciele ministerstw, Państwowej Rady Ochrony Przyrody, przedstawiciele jednostek naukowych, jedna osoba z Parku Narodowego, dwóch przedstawicieli Rady Naukowej Parku, facylitator czyli osoba bezstronna, przedstawiciele związków zawodowych organizacji pracodawców i Izb Gospodarczych, organizacji społecznych, jeden przedstawiciel samorządu terytorialnego oraz przedstawiciele wszystkich organizacji ekologicznych, które się zgłoszą.

„Według nowego projektu zabiera się nam możliwość decydowania o poszerzeniu lub utworzeniu parku, dając w zamian opiniowanie, z którym nikt nie musi się liczyć.” - czytamy w że według nich jedynym wyjściem jest przeprowadzenie lokalnego referendum, które zabezpieczy interesy mieszkańców. „Ludzie, którzy działają w organizacjach ekologicznych i innych społecznych, często nie są związani z obszarem, który chcą chronić. Nie znają specyfiki terenu i bardzo często zamiast rozmawiać z mieszkańcami, swój głos kierują do turystów, nie biorąc pod uwagę, że przez ich działania prowadzenie gospodarstwa domowego przez społeczeństwo lokalne może ulec gwałtownemu pogorszeniu”.

- Nie sposób się nie zgodzić z tym, co jest w tym opracowaniu. My utrzymujemy się w większości z pracy w lesie, a powiększenie parku narodowego niesie za sobą wiele nakazów. Będziemy mieszkać w skansenie, a przecież to my w pierwszej kolejności powinniśmy mieć prawo do tego, by mieć zapewnione godne warunki do życia. Wszędzie tylko rezerwaty i Natura 2000. Dlaczego nasze dzieci mają wyjeżdżać za chlebem i dlaczego nie możemy budować domów na własnej ziemi? Najpierw ludzie, później przyroda. Proszę nam pokazać inną alternatywę pracy na tym terenie - denerwuje się jeden z mieszkańców gminy Lutowiska.

BdPN - Nie planujemy powiększenia
Jak informują autorzy opracowania, w Rocznikach Bieszczadzkich z 2014 roku, można znaleźć publikacje autorstwa T. Winnickiego i S. Michalika, o potencjalnym poszerzeniu BdPN do 70 tys. ha. „Możliwość powiększenia parku jest coraz bardziej realna, ponieważ różnorakie organizacje ekologiczne idąc za ww. autorami, dążą do objęcia ścisłą formą ochrony przyrody terenów zamieszkiwanych przez lokalną społeczność. Granica Parku Narodowego miałaby sięgać aż po grzbiet pasma Otrytu i wraz z otuliną obejmować obszar zlewni Górnego Sanu powyżej Zalewu Solińskiego”.
Dodatkowo, możemy przeczytać o zakazach jakie obowiązują w parku (zbierania grzybów, jagód, połowu ryb, organizacji imprez sportowych, itp.) oraz o tym, że na szlaki wprowadzono dzienne limity, które „będą wcielone w najbliższym czasie”.

Przemysław Wasiak, zastępca dyrektora Bieszczadzkiego Parku Narodowego, stanowczo zaprzecza tym rewelacjom (chodzi o powiększenie parku) i informacje o ewentualnych krokach, które miałby podejmować BdPN, zmierzających do powiększenia jego powierzchni- nazywa plotkami. – Ktoś rozpowszechnia tego typu informacje na temat Parku i nie mamy kompletnie pojęcia kto i po co to robi – zastanawia się dyrektor.

Dyrektor zaznacza też, że w opracowaniu użyte są niewłaściwe dane, które zakłamują chociażby informację o limitach wejścia na szlaki. - W tej broszurze jest informacja o tym, że na Tarnicę podczas weekendu majowego weszło 43 tys. osób. To nie jest prawda, 43 930 tys. osób weszło do całego Parku, a nie wyłącznie na Tarnicę, i to w okresie tygodnia majowego. Dodatkowo, limity na szlaki zostały wprowadzone wiele lat temu, zgodnie z ustawą o ochronie przyrody i dziennym ruchu turystycznym, zazwyczaj mieszczą się w ich granicach. Zdarza się, że limit jest w niewielkim stopniu przekroczony, ale nigdy nie odsyłamy turystów z kwitkiem. Oczywiście,  narastająca lawinowo liczba odwiedzających w ostatnich latach jest problemem z punktu widzenia ochrony przyrody, ale myślimy o takich rozwiązaniach, które zapewnią zarówno właściwe funkcjonowanie przyrody jak i działalności turystycznej na naszym terenie.

W rzeczywistości ruch turystyczny w Bieszczadzkim Parku Narodowym rozkłada się dość dobrze. - Limity wyjścia są tak ustawione, że są przekraczane sporadycznie, przy okazji imprez masowych. Przykładowo na Tarnicę, przy limicie dziennym 2100 osób., wchodzi około 1500-2000 osób, więc ten limit jest dobrze ustawiony - mówi dyrektor. - Ktoś pisząc takie bzdury, że limit jest 2 tys., a weszło 43 tys. wprowadza społeczeństwo w błąd.

- Jeśli to jest jakiś rodzaj sporu, to my nie jesteśmy stroną w tym sporze, bo nie prowadzimy żadnych czynności zmierzających do powiększenia Bieszczadzkiego Paku Narodowego - zapewnia po raz kolejny dyrektor i dodaje, że BdPN od państwa dostaje ok. 30 proc. tego, co potrzebuje na swoją codzienną działalność. – My musimy optymalizować nasze dochody, aby rzetelnie wykonywać  zadania ustawowe, nałożone na Park. Dlatego absolutnie zaprzeczam, byśmy wykonywali ruchy polityczne lub medialne zmierzające do powiększenia Parku.

Dyrektor przekonuje, że BdPN ma obecnie „na głowie” inne problemy, takie jak np. pozyskanie funduszy na remont Chatki Puchatka. Zajmujemy się też szlakami, odnawianiem i ulepszaniem infrastruktury turystycznej - niedawno powstało przedłużenie szlaku rowerowego, w dolinie górnego biegu rzeki San. Obecnie możemy dojechać rowerem do wiaty na ścieżce przyrodniczej do grobu Hrabiny, od tego miejsca należy kontynuować wędrówkę pieszo, a dla rowerów został zamocowany bezpieczny stojak. Prowadzimy wiele działań, na które potrzebujemy funduszy, a to co mamy na naszym obszarze i tak jest bardzo trudne do utrzymania - dodaje stanowczo dyrektor. (...)

Lasy - To wynik działalności ekologów.
Jan Mazur nadleśniczy Nadleśnictwa Stuposiany przyznaje, że zna broszurę, która krąży po Bieszczadach, jednak mówi, że Lasy Państwowe nie mają z nią nic wspólnego. - To wydawnictwo zostało przygotowane przez mieszkańców i autora nie znam. Jednak 75 proc. mieszkańców Bieszczadów jest związanych z lasem, albo pracują jako leśnicy, albo są w Zakładach Usług Leśnych i trudno odebrać im możliwość wypowiadania się – przekonuje.

Nadleśniczy zwraca też uwagę na to, że w Parkach jest określony regulamin poruszania się i w niektóre miejsca są wprowadzone zakazy wstępu – mówi Jan Mazur. - Jeśli są przepisy prawa, to ktoś kto zarządza danym terenem musi się do tego stosować i jeśli coś się zdarzy, nikt go nie zwolni z odpowiedzialności.

- Ale ani dyrektor parku, ani ja, ani inny nadleśniczy nie mamy wpływu na to co się stanie. Dyrektor może mówić, że nie ma w planach powiększenia obszaru parku i to prawda. Jednak jest opracowanie byłego dyrektora Winnickiego i prof. Michalika, które mówi o poszerzeniu parku i to jest  opublikowane w Rocznikach Bieszczadzkich – podkreśla Nadleśniczy.

Jan Mazur jest też przekonany, że publikacja, która krąży wśród mieszkańców Bieszczadów, jest wynikiem działalności ekologów, którzy od lat mówią o utworzeniu Turnickiego Parku Narodowego i o ochronie Puszczy Karpackiej. - Byli w naszym nadleśnictwie w weekend majowy. Spotkaliśmy się z nimi w sposób cywilizowany w sali konferencyjnej w Centrum Promocji Leśnictwa. Niestety do nich nic nie dociera, nic co im tłumaczymy. Jest jedna myśl – wyłączyć cały teren od Przemyśla po Gorlice, bo to nie jest tylko kwestia powiększenia naszego parku, a zaplanowana akcja – przekonuje Nadleśniczy. Dodaje, że jednym z jej elementów jest wyszukiwanie na naszym terenie gatunków chronionych trudno dostrzegalnych, jakimi są porosty. – Zajmuje się tym Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, ale my w tym temacie kontaktujemy się profesorem z Wrocławia - lichenologiem i z doktorem z Gorczańskiego Parku Narodowego. Szkolą nas i mówią, że niektóre z gatunków obecnie prawem chronionych, nie powinny znajdować się na listach - przekonuje Nadleśniczy, który zaznacza, że będzie proponować ponowną naukową ocenę stanu gatunków porostów i uaktualnienie listy przez Dyrektora Generalnego Ochrony  Środowiska.

Nadleśniczy Mazur nie obawia się wizyty ekologów w nadleśnictwie Stuposiany. - Podchodzimy do tego merytorycznie, bo działamy w oparciu o prawo ochrony przyrody. Nie jesteśmy zabójcami drzew i zwierząt. Nasze działania widać - wystarczy wejść do drzewostanów. Zapytajmy ludzi, czy przed sobą chcieliby mieć taki obraz jak w Białowieży, czy taki jak u nas, gdzie są pawie wszystkie klasy wieku – pyta nadleśniczy. - Musimy działać pod takim kątem, aby zadbać o nowe pokolenie, aby następcy nie zostali z „gołą ziemią”. (...)

Inicjatywa Dzikie Karpaty - To nie my chcemy tu zrobić skansen
Udało nam się skontaktować z osobami działającymi w Inicjatywie Dzikie Karpaty. Są już w Bieszczadach, bo na początku sierpnia planują przeprowadzić serię wydarzeń edukacyjnych. - Jesteśmy tu, bo chcemy zwrócić uwagę społeczeństwa na to, jaki to piękny, cenny przyrodniczo teren oraz na to, że możemy go bardzo łatwo stracić przez prowadzenie i intensyfikowanie gospodarki leśnej i łowieckiej w Puszczy Karpackiej. Jesteśmy tu też po to, żeby spotkać się z ludźmi stąd, porozmawiać, wysłuchać, pokazać im, że nie jesteśmy tu „przeciwko nim”, co niektórzy sugerują – odpowiadają pisemnie na nasze pytania. - Ta publikacja to część akcji propagandowej skierowanej przeciwko ludziom chcącym realnie chronić polską przyrodę. My jednak wierzymy, że ci, do których publikacja dotarła, potrafią mieć własne zdanie. Autor bądź autorzy publikacji, którzy nie mieli nawet odwagi podpisać się pod nią, próbują wzbudzić strach wśród miejscowej ludności używając szeregu mitów i przekłamań na temat istnienia i tworzenia obszarów chronionych. Ktoś chce zrazić do nas ludzi, gra na emocjach lokalnej społeczności. Historia z tegorocznej majówki, gdy za rozdawanie ulotek nadleśnictwo nasyła na nas policję, to też przykład jak bardzo komuś zależy na zachowaniu obecnego stanu, skoro musi się uciekać do takich zachowań. Stan zaś jest taki, że wąska grupa osób czerpie bardzo duże korzyści z wycinki cennych karpackich lasów, a znacznie większa grupa, tu na miejscu, nie ma z tego tytułu dużych profitów (bo czy pracownik ZUL rzeczywiście zarabia godne pieniądze za pracę jaką wykonuje?), zaś cała reszta społeczeństwa jedynie traci – piszą ekolodzy. - Widzimy, że wśród polskich obywateli rośnie troska o przyrodę. Ludzie dbają o piękne miejsca niezależnie od tego, czy się tam urodzili. Widzą, że takich terenów jest coraz mniej, jeżdżą tam odpoczywać, podziwiać, uczyć się. Nauka też takie miejsca chce chronić. To wszystko pokazały protesty w Puszczy Białowieskiej, pokazuje to dynamiczny rozwój ekologicznej turystyki. Takie podejście to szansa dla przyrody i na rozwój regionu, a więc szansa dla wszystkich mieszkańców. Jest to perspektywa trudna do przełknięcia jedynie dla tych, którzy związani są z zyskami z wycinki. (…)

Sugerując się publikacją, zapytaliśmy ekologów o to, czym kierują się w swoich działaniach i czy „chcą, by gmina stała się żywym skansenem?” - Nie chcemy wprowadzać żadnego skansenu! Wręcz odwrotnie. Ścinka i zrywka w tak trudnych warunkach, wypalanie węgla drzewnego, polowania dla bogatych - to właśnie jest naszym zdaniem utrzymywanie skansenu. Prawdą jest, że duża część społeczności lokalnej wykonuje prace na zlecenie LP - ale w większości są to prace niskopłatne i w trudnych warunkach. Ten region ma ogromny potencjał rozwoju odpowiedzialnej turystyki bazującej na wyjątkowych walorach przyrodniczych. (…) Zresztą nawet rozmawiając z miejscowym pilarzem usłyszeliśmy, że on pracuje przy wycince, bo robił to całe życie, ale też wolałby, żeby jego dzieci wykonywały lżejszą i mniej niebezpieczną pracę i może faktycznie mogłyby prowadzić kwaterę agroturystyczną lub w inny sposób działać w sektorze turystyki. Przypominamy, że dochody z turystyki, to nie tylko bezpośredni dochód z prowadzenia kwater, ale także dochody z gastronomii, usług przewodniczych, rękodzieła, sprzedaży płodów leśnych (których zbioru nikt nikomu nie zamierza zakazywać!), handlu, transportu, itd. I w tym jest super szansa na najbardziej odpowiedzialny i przyszłościowy rozwój – rozwija się człowiek i nie cierpi na tym przyroda – informują członkowie Inicjatywy Dzikie Karpaty.

Autorzy publikacji piszą, że drzewostan, który w większości porasta teren lasów na terenie gminy Lutowiska, został zasadzony przez leśników dopiero po II Wojnie Światowej. „Wypadałoby teraz zadać pytanie, skąd biorą się opinie o rzekomym istnieniu reliktowej Puszczy Karpackiej?”.
Aktywiści przekonują jednak, że w przypadku Nadleśnictwa Stuposiany, aż połowa lasów to drzewostany w wieku ponad stu lat (czyli nawet sprzed I Wojny Światowej), a w Nadleśnictwie Bircza starodrzewów jest około 20%. - Razem to wciąż duży dziki obszar, drugiego takiego w Polsce nie znajdziemy, a mimo to sukcesywnie jest wycinany. Więcej - tempo wycinki wzrasta i przekracza przyrost (tzn. wycina się więcej drewna niż go przyrasta), nie ma tu mowy nie tylko o ochronie przyrody, ale nawet o zrównoważonej gospodarce leśnej. (…)

Cały tekst w GB nr 15 - zapraszamy do zakupu PDF

 

 

autor: paba