Ustrzyki Dolne
czwartek, 14 lutego 2019

Bieszczady - przedostatnie miejsce w życiu

Bieszczady - przedostatnie miejsce w życiu<br/>fot. Andrzej Górski
fot. Andrzej Górski

Z Grażyną Kaznowską, reżyserem teatralnym, od 20 lat związanym z Teatrem Formy PARRA w Ustrzykach Dolnych, twórczynią teatru środowiskowego SA-PINA-AGRADA na Mazurach, współtwórcą Teatru w Drodze AGRADA, wieloletnim prezesem Bieszczadzkiej Fundacji Rozwoju Postaw Twórczych „Orelec-GALA” w latach wcześniejszych, fundraiserem i poetką, rozmawia Mira Zalewska.

Mira Zalewska: - Wszystko, co powiedziałaś do tej pory ma związek ze sztuką. Wywiady, których dotychczas udzielałaś też o Twojej sztuce traktowały. A mnie interesuje Grażyna Kaznowska jako człowiek. Czy kiedy odsunę ten parawan sztuki (żeby nie powiedzieć sztuczny) to czy za nim będzie coś równie barwnego, ciekawego, interesującego i wartościowego jak to, co przez parawan przebija.
Grażyna Kaznowska:
- Sądzę, że najbardziej wartościowym jest mój stosunek do drugiego człowieka.
M.Z.: - Ej, tylko laurek sobie nie wystawiaj, bo to nudne będzie.
G.K.:
- Nie będę wystawiać laurek, ale wielokrotnie doświadczyłam, przekazywałam i przekazuję, zwłaszcza młodym ludziom, z którymi pracuję od 30 lat, że najważniejszy jest szacunek do człowieka, bez względu na to czy on nam się podoba czy nie, a jeśli nie, to zastanowić się czemu tak jest i nie oceniać pochopnie.
M.Z.: - I zawsze udaje Ci się być taką szlachetną?
G.K.:
- Oczywiście, że nie zawsze. Nie jest możliwe, być zawsze idealną. Bywa, że człowiek doprowadzany jest do takich skrajnych sytuacji, że nie jest w stanie zachować indywidualność. Ja bardzo Cię proszę, żeby ta rozmowa nie szła w kierunku mojej idealności. Ja tylko chciałabym choć trochę zarażać czymś, co jest wartościowe, co buduje w nas dobro i pozwala nam na otwarcie pozytywne na drugiego człowieka. Szczególnie w naszych czasach, gdy wokół tyle zła i nienawiści. Ja mam metodę zarażania dobrem przez sztukę.
M.Z.: - Miewasz wątpliwości czy twardo do przodu zasuwasz?
G.K.:
- Owszem, miewam. Wiesz, ja często rozmawiam sama z sobą zastanawiając się, gdzie jest ta gra-nica, poza którą człowiek powinien powiedzieć - nie, powiedzieć - dość, bo ty mnie za chwilę zdepczesz.
M.Z.: - Próbował cię ktoś zdeptać?
G.K.:
- Ależ tak! Przecież ja jestem zupełnie normalnym człowiekiem, takim jak ty! Choć bywam uznawana za nienormalną ze względu na przykład na sposób ubierania się, ale dla mnie najważniejsze, że dobrze się czuję w takich strojach, bo nie jest to marionetkowość, tylko po prostu tak mi w duszy gra.
M.Z.: - Sądzę, że właśnie dlatego jesteś jedną z najbardziej stylowych kobiet w Bieszczadach. Bo styl, to zgodność wnętrza - charakteru, osobowości, temperamentu, z wizerunkiem, czyli tym co widać i słychać, ale nie wszyscy muszą to rozumieć.
G.K.:
- Wracam do najważniejszego dla mnie tematu, rozwijania wrażliwości w młodych ludziach.
M.Z.: - Przykład jakiś, niebanalny poproszę.
G.K.:
- Kiedy pracowałam jeszcze w Orelcu i prowadziłam Teatr Oreleckiej Młodzieży TOM-90, dzieci zaczynały dorastać i dostrzegłam, że jedna z wychowanek stała się nadwrażliwa. Zrozumiałam wówczas, że nie wystarczy rozwijać w dzieciach wrażliwość, pokazywać ją, ale trzeba nauczyć też kogoś i samego siebie, że jest granica, której nie można przekroczyć.
M.Z.: - Konkurencyjne propozycje, internetowe na przykład, nie ułatwiają Ci zbierania dzieci wokół sztuki, bo w to, że napotykasz co krok wrażliwców miotających się w poszukiwaniu sztuki, to jakoś nie wierzę. Przyznaj, jakie socjotechniki stosujesz, żeby je zorganizować wokół siebie?
G.K.:
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie to ważne pytanie!
M.Z.: - Zdaję sobie, zdaję, tylko takie zadaję.
G.K.:
- No więc po pierwsze: ja nie do końca świadomie wybieram osoby do mojej grupy. Jestem osobą intuicyjną. Mnie interesuje człowiek różny: zbuntowany, niepokorny nawet, taki, po którym widzę coś, że jego agresja wynika nie z charakteru, ale z sytuacji, o której dowiaduję się po czasie. Po drugie: staram się, pracując z ludźmi, jak już troszkę poznam dzieciaki, młodzież i dorosłych, wydobyć z nich to, co w nich jest najpiękniejsze, a nie wywierać wpływ sobą.
M.Z.: - Nie skażać sobą? A to możliwe?
G.K.:
- No właśnie tego się nie uniknie. To są relacje dwustronne. Ja wydobywam z nich coś pięknego, a po latach, spotykając się z nimi, tymi dorosłymi już ludźmi okazuje się, że siłą faktu oni czerpią ze mnie. Nie da się budować relacji jednostronnych.
M.Z.: - A po trzecie?
G.K.:
- W działaniach międzyludzkich bardzo przeszkadza brak tolerancji dla ich słabości. Ja tę tolerancję dla ich niedoskonałości mam.
M.Z.: - No coś ty, nie zmierzasz do tego, by stali się idealni?
G.K.:
- A co to znaczy idealni?
M.Z.: - Zazwyczaj oznacza to, by stali się tacy jakich my chcemy ich widzieć, niestety. Ale kiedy napotykasz owe niedoskonałości, to jakimi metodami działasz? „Zło dobrem zwyciężaj” czy wręcz przeciwnie? Socjotechniki stosujesz, czy jak?
G.K.:
- Na pewno nie „zło-dobrem”, myślę, że właśnie technikami, ale nie jest to manipulacja. Dam ci przykład. Jakiś czas temu miałam problem z kilkoma członkami grupy. Wydawało mi się, że mnie problem przerósł i po raz pierwszy polegnę. Wybrnęłam z tej trudnej sytuacji korzystając z mądrości moich dorosłych młodych ludzi. Pomogło na chwilę. Po pewnym czasie musiałam uciec się do ostateczności, wyprosiłam jedną dziewczynę z grupy, ale robiąc to wyłożyłam wszystkie argumenty, bo bardzo poważnie traktuję młodych ludzi. Wówczas, ta młoda osoba poprosiła, żebym dała jej jeszcze jedną szansę. Dostała ją, ale na bardzo rygorystycznych warunkach i spełniła je, więc wróciła do zespołu.
M.Z.: - Wracamy do Grażyny prywatnej. Jesteś zawłoką?
G.K.:
- Zawłoką, ale ma to złe i dobre strony...
M.Z.: - Nie oceniaj, czytelnicy ocenią, opowiadaj. Niech zgadnę - za chłopem się przywlokłaś, jak większość kobitek, co?
G.K.:
- Ano za chłopem. Nie bez powodu też akurat do Bóbrki trafiłam. Wcześniej pracowałam w Empiku w Iwoniczu Zdroju, który zresztą tworzyłam. Jeżdżąc więc po Bieszczadach w poszukiwaniu twórców do wystaw, kilkukrotnie przejeżdżałam przez Bóbrkę zachwycając się tym miejscem: woda, wzgórza, zieleń.
M.Z.: - To jest ostatnie Twoje miejsce w życiu?
G.K.:
- Przedostatnie. Tak mi się wydaje dzisiaj.
M.Z.: - Hm... Nie myślisz chyba o tej ostatniej kwaterze, do której wszyscy trafimy?
G.K.:
- O tej jeszcze nie myślę. Tak się ułożyło, że dom, który wybudowałam „własnymi ręcyma” i prawie 30 lat mieszkałam, jest wystawiony do sprzedaży, wrócę chyba „na stare śmieci”, co nie znaczy, że się rozstanę z Bieszczadami, z teatrem, z ludźmi, zwłaszcza, że mam nowe pomysły na siebie i innych, tu i teraz.
M.Z.: - Czymś te Bieszczady cię rozczarowały w ciągu tych 30 lat?
G.K.:
- Hm. To jest bardzo piękne miejsce na ziemi, ja jestem kolorystką, urzekła mnie jesień a potem wiosna. Te dwa okresy w roku nigdzie indziej na ziemi tak nie wyglądają. Bieszczady to miejsce dla ludzi takich jak ja, potrzebujących oddechu, nie lubiących pozostawania w zamkniętych ramach...
M.Z.: - Ale...
G.K.:
- Przez długi czas ciężkie i przygnębiające były dla mnie duchy przeszłości. Złe duchy przeszłości. Sady bez domów, zdziczałe jabłonie, opary, które idealizujemy na potrzeby rynku turystycznego, budujemy legendy, ale nie jest to element zachwycający.

(cały wywiad w GB nr 3 - gazetę mozna kupic również w formie PDF)

 

 

autor: ZM