Kontynuujemy cykl prezentujący Bieszczady w archiwalnych fotografiach. Zbigniew Maj z Wetliny, przewodnik turystyczny, redaktor naczelny czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, inspirowany starymi fotografiami, przypomina czytelnikom Gazety Bieszczadzkiej, jak to onegdaj w Bieszczadach bywało.
Tworylne stało się szczególnie ulubionym przeze mnie miejscem w chwili, gdy odkryłem je dla siebie już w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. Wcześniej znałem je tylko z opowieści mojego Taty, który przemierzał te okolice już na początku lat pięćdziesiątych. Uwielbiałem słuchać jego opowieści snutych w długie zimowe wieczory, przy ogniu buzującym w naszym piecu kuchennym i migotliwym świetle lampy naftowej, gdy nie było prądu.
To były długie i piękne wieczory, w wyniku których ziarenko w moim sercu zostało posiane, by wkrótce zakiełkować. Często zastanawiałem się wtedy jak wygląda tamten „świat”, po drugiej stronie połonin. Dla dzieciaka, który najdłuższą podróż w swoim życiu odbył do Cisnej, cały znany mu świat ograniczał się do rozległej doliny pomiędzy Połoniną Wetlińską a pasmem granicznym. Jako nastoletni chłopiec, wiedziony przemożną ciekawością, zacząłem w końcu samodzielnie organizować coraz dłuższe wyprawy, by móc na własne oczy ujrzeć wszystkie te ciekawe miejsca, o których słyszałem z ust Rodziców, i tak oto zmaterializowały się moje dziecięce marzenia.
Wcześniej, jako kilkuletni chłopiec, towarzyszyłem mojemu Tacie w dłuższych wyprawach, m.in. do Teleśnicy Sannej (nie zalanej jeszcze wtedy wodą), Studennego (przez Terkę), Sokołowej Woli oraz Tarnawy Niżnej. Jednak miejscem, które najbardziej działało na moją wyobraźnię, a nadal pozostawało nieodkryte, było właśnie Tworylne. Poza obwodnicą bieszczadzką podróżowało się wtedy starymi, wyremontowanymi parę lat wcześniej przez leśników, przedwojennymi jeszcze drogami, obfitującymi w błoto i wyboje. Tak wyglądały drogi m.in., z Dołżycy do Terki, oraz z Brzegów Górnych do Dwernika.
Ileż to razy wsłuchiwałem się w opowieści mojego Taty o jego wyprawach do tej pustej miejscowości, w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. Pokonywał wielokrotnie konno długi wał Otrytu, podążając z Chrewtu, gdzie wtedy pracował, by odwiedzić pasterzy pilnujących stada bydła wypasanego na rozległych łąkach nadsańskich. Opowiadał później o resztkach spalonych chat, ruinach zabudowań dworskich, potężnej betonowo-ceglanej piwnicy, w której pomieszkiwali pasterze, wreszcie o swoim spotkaniu z olbrzymim wężem.
O miejscu tym głośno zrobiło się już w latach sześćdziesiątych, po nakręceniu filmu „Rancho Teksas”. To działało na wyobraźnię, nie tylko moją, ale i dziesiątek młodych ludzi, którzy na własne oczy zapragnęli ujrzeć te niezwykłe, tajemnicze Bieszczady. Wyprawa do Tworylnego stała się wtedy moim wielkim marzeniem, które spełniło się dopiero w 1974 roku. Przed wyprawą przez wiele dni studiowałem mapę turystyczną, by wybrać odpowiednią trasę. Jeśli ktoś pamięta jak wyglądały mapy Bieszczadów z tamtych czasów zrozumie, że wcale nie było to takie łatwe zadanie. Umożliwiały one jedynie bardzo ogólną orientację w terenie. Były jednak tak niedokładne, że większość wyposażonych w nie turystów i tak gubiła się w terenie, co miało też swoje plusy, gdyż dla błądzących po bezdrożach turystów odkrywanie śladów unicestwionych wiosek było nie lada atrakcją.
Ostatecznie postanowiłem udać się tam przez Przełęcz Orłowicza i Wysokie Berdo, a dalej doliną Tworylczyka, który swe źródła ma pomiędzy dwoma zalesionymi grzbietami odchodzącymi w kierunku północnym od tejże właśnie góry (Wysokiego Berda). Bez trudu udało mi się odnaleźć początkowy odcinek potoczku Tworylczyk, więc raźno pomaszerowałem w dół, zgodnie z jego biegiem.
Dolina Tworylczyka była wtedy niezwykle urokliwa, ale też bardzo tajemnicza. Stoki wzgórz nad potokiem porastały baśniowe wręcz, wiekowe buki, a samo koryto potoku z licznymi wychodniami piaskowcowymi i kaskadami, po których potok ten opadał w kierunku Sanu, jest niezwykle malownicze. To wtedy zapewne ktoś wpadł na pomysł nazwania tego miejsca Puszczą Bukową Nad Sanem. Kilka lat później pojawili się tam pilarze i po puszczy, którą ujrzałem podczas tej pierwszej wyprawy, pozostało tylko wspomnienie i nazwa. Dzisiaj miejsce to nadal jest piękne i cenne przyrodniczo, gdyż przyroda dosyć szybko zaciera ślady ludzkiej działalności. Jedno co się zmieniło, to wiek drzew rosnących w tej dolinie.
W Tworylczyku (wsi), który był powstałym dopiero w XIX w. przysiółkiem wioski Tworylne (wcześniej istniał tam tylko młyn wodny), natknąłem się na podmurówkę dużego obiektu, który stał niegdyś na uroczej, w miarę równej łączce w pobliżu potoku. Stał tam niegdyś obiekt gospodarczy należący do tworylczańskiego dworu.
Był piękny, wakacyjny dzień, wokół panowała niezmącona niemal cisza, jedynie odgłosy przyrody ożywiały nieco tą krainę, a pod stopami liczne tropy dzikich zwierzaków. Duże wrażenie wywarł na mnie widok Sanu, który wydał mi się wtedy wielki jak Wisła; pięknej rzeki, poprzegradzanej skalnymi progami, której łagodne brzegi porastały stare wierzby, miotłami swych gałęzi sięgające niemal lustra wody.
Przy jednej z takich starych wierzb, pochylającej się nisko nad spokojnymi wodami rzeki, ujrzałem wtedy ropy rysia, w pobliżu zaś resztki z jego uczty, którą była młoda sarenka. Ogromny orlik wystraszył mnie zrywając się do lotu z trzepotem skrzydeł z pobliskiego drzewa. Po chwili poderwał się też do lotu płochliwy bocian czarny, który wcześniej uważnie przyglądał mi się z drugiego brzegu rzeki. Tylko ja i bieszczadzka przyroda, były to wrażenia niezwykłe, które na długo utrwaliły się w mojej pamięci. Nie zauważyłem wówczas nawet nikłych śladów ścieżki, a jedynie w środkowym odcinku potoku Tworylczyk trasę mojej wędrówki przecięła droga leśna.
Trudno ubrać w słowa to cudowne uczucie, gdy po pokonaniu głębokiego wąwozu znalazłem się na przełęczy, z której roztoczył się przede mną rozległy widok na uroczą dolinę, w której do 1947 istniała zabudowa wsi. Dolina była wtedy bardziej malownicza niż obecnie, a łąki rozleglejsze. Była to zielona oaza ciszy i spokoju, zalane promieniami sierpniowego słońca ukwiecone łąki otoczone zalesionymi wzgórzami.
Tworylne to jedna z najstarszych wiosek w otoczeniu połonin. Wszystkie wioski w wysokiej części Bieszczadów, sięgające początkami pierwszej połowy XV w. zlokalizowane były w dolinie Sanu. Najstarszymi, położonymi tuż przy granicy geograficznych Bieszczadów, są Rajskie i Chrewt, obydwie zniszczone w latach 60. przy tworzeniu zalewu.
Powyżej Rajskiego istniały w tym czasie tylko trzy wioski. Były to: Tworylne, Żurawin i Ternowa. Z tych trzech, najpóźniej w źródłach pisanych pojawia się właśnie Tworylne (w 1456 r.), wiele wskazuje jednak na to, że powstała nieco wcześniej. Przy końcu owego stulecia pojawiła się też wioska Stuposiany. Wszystkie wymienione przeze mnie wioski, należały w XV w. do rodziny Kmitów, którzy władali swoim bieszczadzkim majątkiem z sobieńskiego zamku, a następnie z leskiego.
Granica kmitowych włości z królewszczyznami, od południa i południowego-zachodu przebiegała grzbietami połonin. Wymieniono je w dokumentach z epoki pod nazwami: Zubeńska, Woywodzyny i Huskie. Były to odpowiednio: Wetlińska, Caryńska i Bukowe Berdo.
Wioskę lokowano w przepięknej, nasłonecznionej i ciepłej dolinie Sanu, pomiędzy zalesionym garbem Otrytu, a wybiegającym od Smereka w kierunku północnym grzbietem, na odcinku od Bukowiny, do miejsca zwanego Szczyciska. Nie była ona duża, pomimo tego że powstała tak dawno.
Zabudowa wsi skupiona była w dolince niewielkiego potoku Sasz, lewobrzeżnego dopływu Sanu, i pięła się wzdłuż tego potoku wysoko, ginąc gdzieś w głębokim wąwozie pomiędzy Kiczerą Dworską a Kiczerą Chłopską.
Istniały w Tworylnem trzy brody na Sanie. Przez najważniejszy z nich prowadziła droga przez grzbiet Otrytu do Chrewtu. Pozostałe służyły miejscowym potrzebom, korzystali z nich gospodarze mieszkający w nielicznych zagrodach, zlokalizowanych na prawym brzegu rzeki (większość zlokalizowana w zakolu Sanu, już poza centralną częścią wsi, od strony Studennego).
W dziewiętnastym stuleciu powiększyła się wioska kosztem sąsiedniego Studennego, wchłaniając dawny jego przysiółek o nazwie Obłazy.
Mieszkała sobie spokojnie we wsi przez stulecia ludność bojkowska, przez sąsiadów zwana hyrniakami, hucułami bądź syrianami. Wszystkie te określenia związane są z gospodarką pasterską, która z pewnością dominowała tu w początkowym okresie istnienia wsi, rządzącej się prawem wołoskim, typowym właśnie dla ludności pasterskiej.
Ludzie wiedli tutaj spokojny żywot, uprawiali swoje poletka, pobierali się, kultywowali swoje tradycje, od czasu do czasu głodowali, a czasami chorowali i umierali. I w ten sposób upływało życie kolejnych pokoleń tworylczan przez pięć stuleci, aż nadszedł czas, gdy brutalnie przerwany został ten ustalony od dawna porządek.
Po wysiedleniu miejscowych Bojków, cała zabudowa wioski została spalona. Zgliszcza jakie pozostały na zarastających, dziczejących powoli łąkach Tworylnego, oglądał jeszcze w 1953 roku mój Tata, kilka lat zaledwie po tamtych wydarzeniach. Nieco wcześniej, w 1951 roku, przebiegającą przez wieś granicę pomiędzy Polską a ZSRR przesunięto daleko na wschód. Wtedy to tereny nadsańskie zaczęto wykorzystywać w charakterze pastwisk dla bydła hodowanego w najbliższych gospodarstwach państwowych.
Oczywiście w czasie mojej pamiętnej, pierwszej wyprawy do Tworylnego, nie ujrzałem już żadnych zgliszcz, a jedynie wyzierające spod bujnego kobierca zielonych traw kamienne podmurówki chat, cembrowiny studzienne, oraz wiele zdziczałych już drzew owocowych. Z zapartym tchem oglądałem kolejne obiekty, które znałem jedynie z opowiadań; dwa cmentarze (wtedy jeszcze z daleka widoczne przy drodze wiejskiej), resztki zabudowań dworskich, kamienną dzwonnicę na nowym cerkwisku, no i rzecz jasna piwnicę dawnej strażnicy niemieckiej.
W czasie tej pierwszej wędrówki przez dolinę Tworylczyka i tereny dawnej wsi Tworylne, nie spotkałem nikogo. Tylko ja, cudownie zielone w lipcu, nasłonecznione łąki, zielone wzgórza, drobna zwierzyna i tropy grubego zwierza. Niezapomniane chwile, które za zawsze utkwiły w mojej pamięci. Od tamtej pory wielokrotnie odwiedzałem dolinę Tworylnego, czasami pieszo, czasami konno, ale zawsze z równą przyjemnością, chociaż nie zawsze byłem tam sam na sam z dziką przyrodą. Sporadycznie zdarzało mi się spotykać jakichś zbłąkanych turystów, podobnych mi pasjonatów wycieczek w odludne tereny.
Pewnego razu spotkałem pewnego młodzieńca z długim jak szabla nożem przymocowanym do pasa, zbierającego na tworylczańskich łąkach kanie, które zamierzał przyrządzić sobie na ognisku, to miała być jego kolacja. Nie posiadał nawet namiotu, spał pod zadaszeniem zrobionym z wojskowej pałatki rozpiętej na prymitywnym rusztowaniu skleconym z wbitych w ziemię patyków.
Innym znowu razem ujrzałem nad końcowym odcinkiem potoku Sasz maleńki namiot jednoosobowy, a w jego pobliżu dwójkę młodych naturystów swobodnie opalających się na pobliskiej łące. Z tego powodu musiałem dyskretnie wycofać się i zmienić trasę swojej wędrówki.
Do dzisiaj Tworylne jest dla mnie miejscem ucieczki, ulubioną krainą która koi moje nerwy, pozwala mi naładować akumulatory na dłuższy czas.
Nie obfituje Tworylne w piękne i rozległe widoki, nie widać nawet stamtąd połonin, a jedynie niskie nawet jak na Bieszczady, zalesione górki. Nie ma to jednak dla mnie szczególnego znaczenia. Połoniny z długim sznurem wędrujących po nich w sezonie turystów, widuję codziennie przez okno.
Największą wartość ma dla mnie spokój tego miejsca, delikatny szum Sanu, pięknie meandrującego wśród zieleni wzgórz i pagórków oraz rozległe, nasłonecznione i upojnie pachnące łąki, w które to - w ciągu dziesięcioleci, które minęły od zniszczenia wsi - zamieniły się dawne pola uprawne. Można godzinami przesiadywać nad Sanem (są takie miejsca, gdzie ścieżka wiedzie tuż obok jego koryta) lub wylegiwać się na owych łąkach wsłuchując się w odgłosy bieszczadzkiej przyrody. Nigdy mi tego nie jest dosyć, przeważnie z żalem opuszczam te miejsca.
Gdy widuję tu obecnie turystów, którzy spoceni przemykają przez Tworylne, zatrzymując się na chwilę przy cmentarzykach, schodkach wiodących do nieistniejącej strażnicy, kamiennych reliktach budynków dworskich, po to tylko by pstryknąć parę zdjęć i pomknąć dalej, zastanawiam się, czy oni naprawdę wiedzą co jest największą zaletą tego miejsca.
Można oczywiście potraktować Tworylne jako miejsce do zaliczenia, by wrzucić potem na „fejsbuka” serię zdjęć, obwieszczając niejako - „tu byłem”, ale traci się z oczu cały urok tej magicznej doliny. Niektórzy ze spotykanych tu w coraz większej ilości turystów zastanawiali się, po co w ogóle tu przyszli.
Młodzi ludzie siedzący na pięknej łące w pobliżu cmentarzy zapytali mnie kiedyś wprost – Czy to już wszystko? To ma być to osławione Tworylne? Innym razem pewien jegomość z aparatem na szyi, wyposażonym w wielki jak armata obiektyw, zapytał - Panie, a gdzież są te niedźwiedzie i żubry? Kręcę się tutaj już ze dwie godziny i nic!
Na szczęście mam swoje ulubione miejsca i ścieżki, nie przeszkadza mi zatem coraz większy ruch turystyczny. Nie chcę bynajmniej zachęcać kogokolwiek do błąkania się „gdzie nogi poniosą”. Pamiętać należy, że są to cenne przyrodniczo tereny, a te położone blisko Sanu stanowią część cennego rezerwatu przyrody o nazwie „Krywe”, chroniącego głównie polską populację węża Eskulapa. Należę do szczęśliwców, którzy mieli przywilej wędrować sobie po Tworylnem swobodnie w czasie, gdy nie było tam jeszcze rezerwatu, dzisiaj trzeba się cieszyć tym, co mamy do dyspozycji.
Mam nadzieję, że nie pojawi się nigdy pomysł zlokalizowania tu jakichś inwestycji - budowy nowych dróg, czy też jakichkolwiek obiektów. Oby dolina ta przetrwała jak najdłużej w takim stanie jak obecny, aby miłośnicy bieszczadzkiej przyrody mogli tu znaleźć dla siebie jakiś spokojny zakątek, by tak zwyczajnie posiedzieć i posłuchać. Przy tej okazji pozwolić na to by wyobraźnia przeniosła ich do czasów, gdy miejsce to tętniło życiem, gdy w dolinie rozbrzmiewały cerkiewne dzwony, a z okolicznych pól dolatywały pokrzykiwania gazdów na niewielkie koniki, z wielkim mozołem ciągnące pługi, a także szczekanie psów przy najbliższych zagrodach i porykiwanie bydła na pobliskich pastwiskach...
Fot.1 - Dzwonnica na cerkwisku – Z. Maj
Fot.2 - Piwnica pod nieistniejącym budynkiem niemieckiej strażnicy – Z. Maj