„Idź śmiało przez życie, miej wesołą minę, bierz sprawy w swoje ręce i duś jak cytrynę” - branie spraw w swoje ręce, upominanie się o sprawiedliwość i szacunek, miało różne skutki w moim długim życiu.
W 1973 roku, po wchłonięciu nadleśnictwa Stefkowa przez nadleśnictwo Brzegi Dolne i likwidacji leśnictwa Ropienka, dołożono do leśnictwa Łodyna, którego byłem leśniczym, powierzchnię ponad 1400 ha. W sumie „moje” włości opiewały na 2990 ha. Obszar leśnictwa rozciągał się od lewej strony zbocza Małego Króla na Strwiążku, poprzez Lawortę, przez Brzegi Dolne, aż do Liskowatego. Granica zachodnia leśnictwa sięgała do Serednicy obejmując las na Woli Maćkowej i wzgórza Młyny i Puchary. Miałem lasu jak Hrabia Potocki, tylko w kieszeni była pustka. Dlatego, postanowiłem walczyć o polepszenie swojego bytu. Nadarzyła się okazja. Podsumowanie roku gospodarczego nadleśnictwa Brzegi Dolne, odbywało się w świetlicy Z.B.L (Zakład Budownictwa Leśnego) w Ustrzykach Dolnych. W miejscu dzisiejszego Zespołu Szkół nr 1 znajdował się budynek Z.B. L., a po drugiej stronie w miejscu, gdzie stoi drewniany kiosk ogrodzony parkanem z desek, stała duża świetlica. W tej oto świetlicy postanowiłem zwrócić uwagę o godniejsze potraktowanie mnie jako leśniczego. Mój starszy kolega z Krościenka, radził mi abym siedział cicho. Nadleśniczy z Brzegów Dolnych, przedstawił dyrektorowi Czesławowi Hodórowi z O.Z.L. P (Okręgowy Zarząd Lasów Państwowych) w Przemyślu, wyniki osiągnięte przez nadleśnictwo. Wymieniając moje leśnictwo Łodyna, oceniając je bardzo dobrze. Była podstawa do mojego wystąpienia. W dyskusji przedstawiłem dyrektorowi sprawę powiększenia leśnictwa i brak gratyfikacji finansowej. Zarządzono przerwę w zebraniu. Starsi koledzy leśniczowie z politowaniem patrzyli na mnie. Wówczas byłem najmłodszym wiekiem i stażem leśniczym. Po przerwie dyrektor Hodór, poprosił mnie abym wstał. Nogi ugięły się pode mną , serce podeszło do gardła. Padło pytanie o ile hektarów powiększono leśnictwo? O 1400 ha – odpowiedziałem. Wówczas dyrektor odrzekł: - Nie mogę wam podnieść poborów o 1400 zł, ale od nowego kwartału tzn. od lipca przyznaję wynagrodzenie w kwocie 2800,00 zł, czyli 700 złotych więcej. Moje wynagrodzenie wówczas to 2 100,00 zł. Byłem uradowany, łamiącym się głosem podziękowałem dyrektorowi. Siedzący obok mnie wspomniany leśniczy z Krościenka wyszeptał: - Zbychu myślałem, że Cię zwolnią.
Druga połowa lat 70-rych ubiegłego wieku. Ruszył kombinat drzewny w Ustjanowej. Zebranie leśników z Bieszczadów i notabli partyjnych. Ówczesny minister leśnictwa, Skwirzyński w samych superlatywach przedstawił nam osiągnięcia bieszczadzkiego giganta. Ja jako dostawca surowca do tego przedsiębiorstwa widziałem jak był on marnowany. Traki przecierające drewno, były ustawione na jedną grubość tarcicy. Nie zadano sobie trudu, aby ze skrajnej ściany kloca wycinać cienkie deski. Powstawały gigantyczne tzw. oszwary. Okoliczna ludność kupowała te odpady wyrabiając porządne deski. W czasie dyskusji z ministrem, zauważyłem, że jeden z mieszkańców Brzegów Dolnych wiezie cały wóz konny takich „odpadów”. Zapytałem czy nie można wykorzystać tego drewna do produkcji klocków i zabawek dla dzieci, stawiając barak i zatrudniając kilka osób przy wyrzynarkach? Jesteśmy zarzucani śmieciem z plastiku, a na zachodzie Europy wchodzi ekologia. Jako leśniczy muszę rozliczyć się z surowca tartacznego do 1/100 m sześciennego (kubika), a tutaj przepadają setki kubików. Dzisiaj, pisząc te wspomnienia po ponad czterdziestu latach od tego zdarzenia , serce bije mi mocniej. Usłyszałem od ministra, że krytykuję gospodarkę socjalistyczną, mam poglądy kapitalistyczne, to jest gigant w przedsiębiorstwie, a nie zakład rzemieślniczy.
Stałem się wrogiem socjalistycznego rozwoju, jako „czarna owca” opuściłem zebranie. Po kilkunastu latach ci zagorzali budowniczowie socjalistycznej gospodarki, zmienili poglądy na kapitalistyczne i zrujnowali tego molocha nie ponosząc żadnych konsekwencji. Po kombinacie zostały „szkielety” straszące swoim wyglądem! Miał być kapitalizm z ludzką twarzą. Po pewnym czasie w Dźwiniaczu Dolnym osiadł architekt z Krakowa pan Edwin. Między innymi projektował i wyrabiał z drewna wspaniałe klocki przedstawiające zwierzęta. Eksportowała je na ten „zgniły zachód”.
Echo wspomnianego wydarzenia z ministrem jak i moje „wystąpienie” ciągnęły się za mną przez długie lata. Dano mi to odczuć w stanie wojennym. Po zarekwirowaniu broni myśliwskiej przez milicje, zwlekano z jej zwrotem, chociaż byłem łowczym w Kole Łowieckim „Jarząbek” w Ustrzykach Dolnych. Na naradzie w nadleśnictwie Brzegi Dolne, poinformowano mnie, że mam udać się do komendy milicji w Ustrzykach Dolnych po odbiór broni. Na komendzie oświadczono mi, że władza nie do wszystkich ma zaufanie i nie muszą mi zwrócić broni. Tak było przez dłuższy czas. Braku zaufania do mnie ówczesnej władzy dołożył się też incydent w czasie zebrania Związku Zawodowego Leśników w nadleśnictwie Brzegi Dolne, we wrześniu 1980 raku. Ale to inne wspomnienia.
Darz Bór !
fot. Paulina Bajda