Ustrzyki Dolne
środa, 29 listopada 2017

BiOSG. Rzeczywistość to nie film!

BiOSG. Rzeczywistość to nie film!

Być jak Wiktor Rebrow z „Watahy”? - W prawdziwej służbie to niemożliwe. Tu nie ma miejsca dla indywidualistów. Nasza „wataha” musi być jak palce jednej ręki – zgrani, odpowiedzialni i działać zgodnie z planem – tłumaczą bieszczadzcy pogranicznicy.

„Dzięki serialowi „Wataha” zainteresowanie służbą w bieszczadzkiej Straży Granicznej bije rekordy.” - podała Rzeczpospolita. - Niestety rzeczywistość często weryfikuje oczekiwania – wyjaśnia mjr Elżbieta Pikor, rzecznik Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.

Po sukcesie serialu HBO „Wataha”, opowiadającego o pracy Straży Granicznej na tzw. „zielonej granicy” w Bieszczadach, młodzi ludzie masowo garną się do służby w Bieszczadzkim Oddziale Straży Granicznej. - „Chcą być jak Wiktor Rebrow”, niestety służba na granicy nie wygląda tak jak w serialu. Jak jest w rzeczywistości to wie każdy mieszkaniec Bieszczadów. Bywa naprawdę ciężko i niestety po okresie weryfikacyjnym, który trwa trzy lata, sporo osób odchodzi. Nie wytrzymują pracy w trudnych warunkach i pod presją. Zostają prawdziwi pasjonaci – mówi mjr Pikor.
(...)
Rzeczywistość weryfikuje oczekiwania
O tym, jak rzeczywiście wygląda praca na granicy spytaliśmy obecnego komendanta Placówki w Stuposianach ppłk. Jacka Siarę i byłego komendanta Placówki w Czarnej Bogusława Kochanowicza. Obaj przyznają, że serial im się podobał, dodają jednak, że rzeczywistość sporo rożni się od historii pokaźnej w serialu. - Rebrow nie działał w zespole, a tu nie ma miejsca dla indywidualistów i kowbojskie zachowania – mówi Bogusław Kochanowicz, który pomagał filmowej ekipie podczas kręcenie pierwszej serii serialu. - Aktorzy przyznali, że dostali w kość, proszę sobie wyobrazić jak dostaje w kość funkcjonariusz, który co dziennie wyrusza na patrol.

Bieszczady to trudny teren. „Zielona granica” to przede wszystkim góry, wąwozy, górskie potoki i San. W rzeczywistości pogranicznik musi prowadzić m.in. wielogodzinną obserwacje okolicy, stojąc lub brnąc w śniegu po pas, a pensję, którą się dostaje można spokojnie zarobić na przysłowiowej już „kasie w Biedronce”. - Nie ma znaczenia czy temperatura wynosi +30 czy -30. Służba to służba i trzeba wykonywać polecenia, które dostaje się od dowódcy. Nie ma mowy o działaniu na własną rękę. Chociaż przez pierwszy okres służby nowy funkcjonariusz rusza wszędzie z opiekunem, to tu trzeba szybko dorosnąć i zadbać samemu o siebie – mówi ppłk. Jacek Siara, komendant Placówki SG w Stuposianach, która ma do ochrony najdłuższy odcinek granicy w Bieszczadach – 60 km.

Praca na placówce jest w systemie 12 godzinnym. Żaden z funkcjonariuszy nie wie wcześniej gdzie pośle go dowódca i nikt nie może poinformować rodziny o tym, w którym miejscu będzie. Dodatkowo kontrolowany jest każdy ruch służbowego samochodu czy quada. - Sprzęt mamy jednak lepszy niż pokazano w serialu, a wszystkie dyżury wcześniej planujemy, tak, że staramy się nie wyciągać kolegów z wesela czy chrzcin – uśmiecha się ppłk. Siara.

Codzienna praca pograniczników trzymana jest w tajemnicy, bo przemytnicy wciąż próbują różnych metod by dowiedzieć się o planowanych patrolach. - Dlaego bardzo ważne jest zaufanie do kolegów z oddziału – dodaje ppłk. Siara i przyznaje, że nie narzeka na nowych funkcjonariuszy, którzy przychodzą do służby.

- Kiedyś było inaczej. Zdarzyło się, że jeden z funkcjonariuszy chciał się przenieść już po dwóch tygodniach pracy na „zielonej granicy”. Niestety tu nie ma prawa wyboru, możesz trafić na lotnisko w Jasionce, na przejście graniczne w Medyce lub właśnie na granicę – mówi Bogusław Kochanowicz.

Dawniej było niebezpieczniej
Dawniej służba na „zielonej granicy” była bardziej niebezpieczna. - To, że obecnie nie mamy tu rozwoju przestępczości i grup gangsterskich jak pokazano w serialu, zawdzięczamy tylko naszej ciężkiej pracy. Tak dobrze pracujemy, że nic się nie zalęgło – przekonuje komendant placówki w Stuposianach. - Przemytnicy nie mają kałasznikowów ale zdarzają się długie noże czy „gazówki”. Słyszałem jednak o strzelaninie na Słowacji, bandyta chyba nie przeżył tej akcji.

Kilkadziesiąt lat temu przemytnicy byli bardziej aktywni, a próby przemytu były częstsze. Najczęściej przemycano alkohol, papierosy i oczywiście przeprowadzano ludzi. Pogranicznicy, z którymi rozmawialiśmy, mówią, że nie zdarzyło się by przemycano broń lub materiały rozszczepialne. - Dawniej przemytem zajmowali się miejscowi, teraz najczęściej łapiemy ludzi „z Polski”. Miejscowi się już w to nie bawią, wolą żyć z turystów. Zarabiają tyle samo, a czas spędzają w miłym towarzystwie – mówi ppłk. Siara.

(Cały tekst w GB 24)

 

 

BiOSG. Rzeczywistość to nie film!
BiOSG. Rzeczywistość to nie film!
BiOSG. Rzeczywistość to nie film!
autor: paba


powiązane artykuły: