Ustrzyki Dolne
wtorek, 7 sierpnia 2018

Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu”

Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu” <br/>fot. Lidia Tul-Chmielewska
fot. Lidia Tul-Chmielewska

20 lipca 1968 roku w Solinie dokonano symbolicznego uruchomienia elektrowni wodnej. Tym to sposobem po ponad siedmiu latach zakończono największą wówczas w Polsce inwestycję hydroenergetyczną. Od pięćdziesięciu lat „Dama z Betonu” jak określana jest solińska zapora, stanowi nie lada atrakcję turystyczną, a z drugiej strony zmieniła pod względem gospodarczym oblicze bieszczadzkiej ziemi.

Zaczęło się po I wojnie światowej
Pomysł na wybudowanie stopnia wodnego na Sanie zrodził się bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych I wojny światowej. Prof. inż. Karol Pomianowski z Politechniki Lwowskiej opracował koncepcję budowy kilkunastu stopni wodnych na Sanie, których zadaniem byłoby ujarzmienie bardzo groźnego Sanu  oraz produkcja energii elektrycznej. Projekt ten współgrał z pomysłem wybudowania Centralnego Okręgu Przemysłowego, autorstwa Eugeniusza Kwiatkowskiego, okręgu na potrzeby którego elektrownie na Sanie miałyby dostarczać prąd.

Pierwszą inwestycją w ramach koncepcji prof. Pomianowskiego była zapora w Myczkowcach. Burzliwe dzieje jej budowy zasługują na osobny artykuł. Mimo wysiłków do rozpoczęcia II wojny  światowej nie udało się jej wybudować. Ani prywatnym przedsiębiorcom, ani spółce z udziałem skarbu państwa.

Do koncepcji budowy w Myczkowcach powrócono na początku lat 50. ubiegłego wieku. Dzięki przedwojennej dokumentacji bohatersko przechowanej przez Mariana Wisza mieszkańca Uherzec Mineralnych łatwiej było zrealizować to przedsięwzięcie. W 1956 roku rozpoczęto budowę zapory, wykorzystując część prac wykonanych jeszcze przed wojną, w tym między innymi 260 metrowy tunel przebijający górę Grodzisko. W ciągu pięciu lat powstała niewielka zapora o długości 460 metrów wysokości 17,5 m, ziemna z jądrem iłowym, przykryta płaszczem betonowym. Tym to sposobem 1961 roku z  Bieszczadów popłynął pierwszy prąd. W elektrowni zainstalowano turbiny, które są w stanie wygenerować prąd o mocy ponad 8 MGw. Jest to elektrownia przepływowa, to znaczy, że prąd w niej jest produkowany przez 24 godziny na dobę.

Czas na Solinę
Doświadczenia zdobyte przez budowniczych z Karpackiego Przedsiębiorstwa Budowy Zapór Wodnych „Hydrobudowa-10” zaowocowały przy budowie zapory w Solinie, którą rozpoczęto pod koniec 1960 roku. Projektantem zapory był inż. Feliks Niczkie. Pierwsze lata to budowa infrastruktury związanej z inwestycją. Trzeba było zacząć od dróg i mostów, którymi można było dowozić materiał na budowę zapory. Powstały osiedla mieszkaniowe z hotelami robotniczymi dla budowniczych. Prowadzono też prace geologiczne. Do 1964 roku umacniano też stopę zapory. Następnie przystąpiono do budowy samej zapory. Do jej wykonania użyto angielskiego dźwigu linowego typu radialnego, którego zasięg działania obejmował 724 metry. Betoniarnia z Czechosłowacji wytwarzała 24 tys. m3 betonu. Na potrzeby budowy uruchomiono też kamieniołom w sąsiedniej Bóbrce, który funkcjonował jeszcze przez wiele lat po zakończeniu inwestycji.

Zapora w Solinie nie stanowi jednolitego monolitu. Została wybudowana z 43 niezależnych sekcji, połączonych ze sobą dyletacją. To powoduje, że jest „elastyczna” i podatna na niewielkie odkształcenia wynikające z naprężeń jakie występują przy tak ogromnych budowlach. Do jej powstania potrzeba było 760 tys. m3 materiałów o wadze ok. 2 mln ton. Pod względem ciężaru plasuje to naszą „Damę z Betonu”  w czołówce zapór w Europie.

Ludzie budowy
Trzeba pamiętać, że były to czasy, gdzie praca szukała ludzi, a nie odwrotnie. Wielkie budowy tamtych lat przyciągały różny „element”. Do pracy zaciągali się między innymi ludzie chcący zamknąć za sobą dotychczasowe życie. Uciekający przed wyrokami sądowymi, przed rodziną, alimentami. Mówi się, że ci którzy przepracowali na tej budowie kilka lat odpokutowali swoje winy bardziej niż w więzieniu.

Anegdotą stała się historia jednego z kierowców wożących materiał z kamieniołomu. Był obywatelem ZSRR, a kiedy zapytano się go jakim samochodem chciałby jeździć odpowiedział – największym. Niedługo po tym spowodował wypadek, który omal nie zakończył się tragicznie. Okazało się, że nie zna podstawowych przepisów ruchu drogowego. Kiedy zapytano się go – Jak jeździł po drogach w ZSRR - odpowiedział - „Jakich drogach? U nas gdzie patrzysz tam droga”.

Z takimi ludźmi musiał pracować dyr. Michał Chwiej. Typowy dyrektor z awansu jakich w tamtych czasach było sporo. Zanim „partia” postawiła go na nowym, odpowiedzialnym odcinku, był najlepszym spawaczem w hucie w Stalowej Woli. Najlepszym, ale tylko spawaczem. Jego nominacja wywołała konsternację, niedowierzanie, śmiech. Wielu wydawało się, że spawacz z huty prędko połamie sobie zęby i tak jak szybko został dyrektorem, tak szybko przestanie nim być.   Jakież było zdziwienie, kiedy okazało się że Michał Chwiej jest bardzo dobrym menadżerem. Nie wtrącał się do rzeczy, na których się nie znał, powierzając decyzje fachowcom. Sam natomiast, mając mocne przełożenie partyjne w Warszawie, jeździł i załatwiał materiały, wykonawców. To spowodowało, że po zakończeniu inwestycji w Myczkowcach, powierzono mu budowę zapory w Solinie. Przykład dyrektora Chwieja pokazuje, że nawet „PARTII” coś się czasami udawało.

Pożegnanie z „ojcowizną”
Budowa zapory w Solinie wiązała się dramatem mieszkańców miejscowości przewidzianych do zalania przez wody Sanu. Mieszkające od pokoleń rodziny: Podkalickich, Czarneckich, Terleckich, Smolińskich, Pawłowskich i wielu innych z Soliny, Teleśnicy Sannej, Teleśnicy Oszwarowej, Wołkowyi musiały opuścić swoją rodzinną ziemię. Według bardzo różnych źródeł los ten spotkał od 800 do 3 tys. mieszkańców.

Obowiązkiem wysiedlanych była rozbiórka zabudowań mieszkalnych i gospodarczych. Z reguły było to jedno zabudowanie. Przesiedleni dostawali rekompensatę za pozostawione mienie. Na przykład za sady. Specjalna komisja szacowała wartość każdego drzewka owocowego. Według anegdoty wiosną działała specjalna grupa, która „sadziła” na potrzeby szacunku sady. Po wyjściu z gospodarstwa komisji drzewka były wykopywane i sadzone w kolejnym miejscu. Prawdopodobnie komisja dobrze o tym wiedziała. Chodziło o to, aby rekompensatą finansową złagodzić nie najlepsze nastroje społeczne.  Mieszkańcy z „dna jeziora” znaleźli nowe miejsce do życia. Część z nich np. przeniesiona została do Równi koło Ustrzyk Dolnych.

W tym miejscu pozwolę sobie na osobistą refleksję. W 1967 roku gospodarstwo na Strwiążku opuszczane przez moją babcię zajął przesiedleniec z Teleśnicy, pan Terlecki. Miał już swoje lata. Mój ojciec pomagał mu w przewiezieniu dobytku. Nie pamiętam już z jakiego powodu, ale znalazłem się w szoferce samochodu podczas jednego z kursów do Teleśnicy. To co zapadło w pamięć 10-latka to pustka i nieliczni ludzie, krzątający się w tym samym celu co „nasz” Terlecki. I jego słowa  do mojego ojca – Widzi pan. Tak się kończy wieloletni związek Terleckich z tą ziemią. Ja już za niedługo nie będę mógł tu powrócić. Wszystko pochłonie woda. I kiedy już siedzieliśmy w szoferce, on stał jeszcze na podwórku i patrzył w dal. Żegnał się ze swoją Teleśnicą tak, jak żegnali się z nią pozostali, których dotknął ten sam los (A.L.)

Więcej w GB nr 16 - przypominamy, że naszą gazete mozna kupić również w formie PDF

ZDJĘCIA ARCHIWALNE POCHODZĄ ZE ZBIORÓW JÓZEFA DYJAKA BUDOWNICZEGO ZAPORY W SOLINIE

 

 

Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu”
Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu”
Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu”
Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu”
Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu”
Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu”
Pięćdziesiąt lat „Damy z betonu”
autor: ela


powiązane artykuły: