Ustrzyki Dolne
sobota, 21 listopada 2015

Po motocyklistę - akcja z niedźwiedziem w tle

Rajd narcierski 1970-podejście pod Wielką Rawkę - Osiecki z lwej, Zając w środku<br/>fot. Archiwum Edwarda Marszałka
fot. Archiwum Edwarda Marszałka

Dziś o godz. 13 w Lutowiskach odbędzie się pogrzeb Tadeusza Zająca. Edward Marszałek, rzecznik Lasów Państwowych z Krosna udostępnił naszej redakcji tekst napisany przez pana Tadeusza - z „Księgi wypraw” ratownika GOPR.

Z „Księgi wypraw”:

W dniu 24.09.1972r. o godz. 0.10 zostałem powiadomiony przez oficera WOP placówki Lutowiska kpt. Michała Skrzypka, że w dniu 23.09.1072 r. o godz. 9.00 dwóch 19-letnich turystów z Kielc o nazwiskach Andrzej K. i Wojciech A. wyszło ze schroniska w Ustrzykach Górnych w kierunku Halicza, z tym że jeden z nich przekroczył nielegalnie granicę państwową ze Związkiem Radzieckim w rejonie Połoniny Bukowskiej (słupek 226) i został zatrzymany przez pograniczników radzieckich, natomiast drugi do chwili obecnej nie powrócił do schroniska... (Zapisał ratownik dyżurny, Ryszard Kafel)

Do tej akcji wyrwało nas w środku nocy. Wyjechaliśmy z Lutowisk samochodem nadleśnictwa razem z Wojem Wojciechowskim i Kazkiem Osieckim. Był „zimowy” wrzesień, gdyż sypał mokry śnieg i wiało dość mocno.  Okazało się, że szukamy jednego z dwóch „motocyklistów”, który zaginął gdzieś w obszarze gniazda Tarnicy i Halicza. Kierownikiem akcji został Kaziu Osiecki.  Zaraz po przybyciu do Górnych, zabrawszy Ryśka Kafla, udaliśmy się na poszukiwania do Wołosatego. Tam przystąpiliśmy do spenetrowania zabudowań, bacówek i szałasów oraz dolin potoków Zwór, Polaniec i Zworec – bez rezultatu. Już nad ranem zapadła decyzja wyjazdu w dolinę Sanu, gdyż zachodziła obawa, że poszukiwany mógł zejść na północną stronę z Rozsypańca. Przeszukaliśmy teren Beniowej, Mucznego i Tarnawy, znowu bezskutecznie. Przed południem przyjechał do nas naczelnik Karol Dziuban z posiłkami - przywiózł ratowników z Sanoka. Po południu zapadła decyzja o ponownym przeszukaniu gniazda Tarnicy i Halicza. Mnie wyznaczono patrol z kandydatem Łabiakiem w rejon Litmirza i Kiczery Sokolickiej w kierunku Kińczyka Bukowskiego. Trzeba pamiętać, że była to już któraś z kolei godzina akcji a pogoda cały czas fatalna: wiatr i śnieg z deszczem dawały się nam już we znaki. W dodatku im wyżej, tym śnieżyca coraz większa, potem zrobiło się mgliście i widoczność ograniczyło do kilkudziesięciu metrów. Wtedy właśnie, gdzieś na stoku Kińczyka, gdy przechodziliśmy przez niewielką polankę z kępą świerków, mieliśmy niecodzienne spotkanie. Nagle spod jednego z drzew wyskoczył w naszym kierunku potężny „dzik”, po chwili zawrócił w potok i tyle żeśmy go widzieli. Dopiero po chwili zdaliśmy sobie sprawę z tego, że widzieliśmy niedźwiedzia. Wówczas jeszcze te drapieżniki nie były tak liczne jak dziś. Gdybym był sam, to pewnie nikt by mi nie uwierzył, że widziałem prawdziwego misia. Zresztą byliśmy już na tyle zmęczeni, że sam sobie zadawałem pytanie, czy to nie zwidy. Dopiero trop na śniegu upewnił mnie, że nie ma mowy o pomyłce.

Tymczasem poszukiwany odnaleziony został na stoku Bukowego Berda i jeszcze przed nocą sprowadzony do Pszczelin. Był w stanie skrajnego wyczerpania, ale dość szybko się zregenerował i nawet nie wymagał pomocy medycznej.

Akcja ta pamiętna jest dla mnie nie tylko z powodu  spotkania z niedźwiedziem, ale przede wszystkim jako wyczerpująca robota, przypominająca szukanie igły w stogu siana. Znalezienie człowieka na ogromnym przecież terenie jest dziełem przypadku. Były to jeszcze czasy, gdy łączność pozostawiała wiele do życzenia a poza grzbiet Bukowego sygnał z Połoniny nie docierał. Droga w dolinie górnego Sanu kończyła się tak naprawdę w Mucznem, dalej tylko przypomniała drogę. Jeszcze teraz, ilekroć jadę w te miejsca, przypomina mi się tamta śnieżyca, mgła i niepewność; czy znajdziemy człowieka oczekującego pomocy. Ważne, że wówczas wszystko skończyło się dobrze.

Z „Księgi wypraw”:

Przyczyny wypadku to: kompletna nieznajomość gór, bardzo ciężkie warunki atmosferyczne (mgła, śnieżyca) uniemożliwiające jakąkolwiek orientację w terenie.

Ps. Swego rodzaju kuriozum jest oświadczenie, jakie na żądanie WOP złożył do księgi wypraw poszukiwany turysta:

„Oświadczam, że w dniu 23.09.1972 r. wyszedłem z kolegą Andrzejem K. o godz. 9.10 w kierunku Halicza a nie znając przepisów górskich, nie wpisaliśmy się  do książki „wychodzących ze schroniska”, poszliśmy czerwonym szlakiem przez Szeroki Wierch w kierunku Tarnicy, dalej trasy nie znaliśmy, wyszliśmy prawdopodobnie na Rozsypaniec, gdzie straciliśmy orientację. Gdy zobaczyliśmy drogę, kolega poszedł zapytać się, gdzie możemy nią dojść, zostawiając mnie, bym czekał do jego powrotu. Czekałem na niego do godziny 6 rano pod szczytem skały. Gdy nie było go,  zacząłem wracać tym szlakiem i zabłądziłem. Gdzieś koło godziny 14 spotkali mnie jacyś turyści a następnie znalazł mnie ratownik GOPR. Z kolegą do tej pory nie wiem co się stało.

Podpisano Wojciech A.”

Kolega” w tym czasie ciągle jeszcze odpowiadał na krzyżowy ogień pytań ze strony służb ochrony granic Sowietskowo Sajuza. 

Wyjzd w góry - 1959 r. T. Zając na dachu<br/>fot. Archiwum Edwarda Marszałka
fot. Archiwum Edwarda Marszałka
Tadeusz Zając<br/>fot. Archiwum Edwarda Marszałka
fot. Archiwum Edwarda Marszałka
Tadeusz Zając<br/>fot. Archiwum Edwarda Marszałka
fot. Archiwum Edwarda Marszałka
autor: Tadeusz Zając


powiązane artykuły: