Kontynuujemy cykl prezentujący Bieszczady w archiwalnych fotografiach. Zbigniew Maj z Wetliny, przewodnik turystyczny, redaktor naczelny czasopisma „Bieszczady Odnalezione”, inspirowany starymi fotografiami, przypomina czytelnikom Gazety Bieszczadzkiej, jak to onegdaj w Bieszczadach bywało.
Gdy w szesnastym wieku w obszernej dolinie, gdzie do Górnej Solinki wpływa znacznie mniejsza Wetlinka założono wieś, która od tejże rzeczki przyjęła nazwę Wetlina, osadnictwo dotarło w bezpośrednie sąsiedztwo wąskiego pasa królewszczyzn i możliwym stało się lokowanie nowej wioski. Jeszcze w tym samym stuleciu wioska taka powstała, i przyjęła nazwę Moczarne.
W dokumencie lustracyjnym dóbr królewskich zapisano, że w roku 1616 we wsi było dwa i pół łana osiadłego a mieszkańcy płacili czynsz. Ten właśnie szczegół dowodzi, że wieś powstała w poprzednim stuleciu, bowiem nowi osadnicy w górzystych okolicach korzystali z tzw. wolnizny, tj. wieloletniego okresy zwolnienia z opodatkowania, w tym przypadku wynoszącego 24 lata.
W zapisce młodszej zaledwie o dwa lata mowa jest już o 7,5 łanach, czyli obszarze zasiedlonym o powierzchni trzy razy większej, przy czym 5,5 łanów było pustych, opustoszał także miejscowy młyn. Wynika z owej wzmianki, że we wsi mieszkał wtedy jedynie kniaź i że znajdował się tam jeden łan gromadzki, a poza tym wokół pustki. Jeżeli jest to rzetelny opis stanu faktycznego, to musiało wydarzyć się we wsi coś tragicznego.
Moczarne leżało na ważnym wówczas jeszcze szlaku handlowym łączącym Rzeczypospolitą z Węgrami, zwanym „Drogą Węgierską”. Ten fakt zaważył na jego losie. Najpoważniejszym problemem dla mieszkańców wioski było zbójnictwo, które kwitło sobie radośnie w tamtym czasie na terenie całych Beskidów, a w zasadzie można by powiedzieć że całych Karpat północnych, bo dotyczył ten problem w takim samym stopniu przygranicznych terenów na dzisiejszej Ukrainie.
Jednym z najsławniejszych w tamtym czasie lokalnych zbójów był niejaki Jędrzej Habal. Był on Rusinem pochodzącym z miejscowości Topola, czyli z terenu ówczesnych Węgier, a dzisiejszej Słowacji. Tenże Jędrzej dawał się szczególnie we znaki mieszkańcom Moczarnego, a także innych polskich wiosek, jako że zbójnicy z Węgier wykonywali swój zbójecki proceder po polskiej stronie i na odwrót.
Przyznać trzeba, że Jędrzej Habal rzetelnie zapracował sobie na swoją ponurą sławę. Wielokrotnie razem ze swoimi kamratami, tak z węgierskiej, jak i z polskiej strony granicy, bezlitośnie łupił biedną ludność góralską, kradnąc przeważnie woły wypasane na połoninach. Nie gardził też innym łupem. Włamywał się nocą do komór, kradnąc mieszkańcom Wetliny, Smareka, Kalnicy i Strubowisk żywność i inne, co bardziej wartościowe przedmioty. Nie przepuścił nawet cerkwi kalnickiej, wykradając z niej 32 wielkie świece i ryzy popowskie. Podzielił się następnie tym łupem ze swoimi towarzyszami w chacie należącej do niejakiego Chlisteja w Wetlinie. Przetopili świece sprzedając wosk Żydowi z Leska, z ryz popowskich natomiast uszyli sobie soroczki (koszule).
Jego wyczyny przyczyniły się do skłócenia gospodarzy z sąsiednich wiosek, wypasających swe zwierzęta na Połoninie Wetlińskiej – Nasicznego i Smereka. Nasicznianie posądzili gospodarza ze Smereka o kradzież swoich zwierząt, i w odwecie zabrali mu cztery dorodne woły.
Dla Jędrzeja Habala miarka się przebrała, gdy zaczął okradać biednych mieszkańców Moczarnego.
Szczególnie uwziął się na niejakiego Seńka Kohuta. Udali się więc sąsiedzi Seńka, mieszkańcy Moczarnego - Fedko Klimczak i Fedor Moczarski, a razem z nimi mieszkańcy Smereka, do dziedzica Alfreda Romera, by prosić go o pomoc. Wspólnie obmyślili plan działania. Pewnego dnia zaczaili się smereczanie na Jędrka Habala i pojmali go w czasie jednego z licznych jego rajdów zbójeckich.
Dziedzic Smereka, który wcześniej odsyłał pojmanych złoczyńców do Sanoka, by tam na zamku sanockim byli sądzeni, tym razem dla nie byle kogo, bo samego Jędrzeja Habala, zorganizował proces sądowy w swoim smereckim dworze.
Dowodem rzeczowym był kawał „skóry jałowiczej na sierść czerwoną”, którą znaleziono przy Jędrzeju, a którą jak ustalono, zdjęto ze skradzionej Kohutowi krowy. Stał się więc Seńko głównym oskarżycielem zbójeckiego watażki.
Dnia 8 października 1618 roku, zebrał się skład sędziowski w smereckim dworze, by osądzić słynnego tołhaja. Stawili się na rozprawę przedstawiciele gromad ze Studennego, Jaworca i Smereka. Obecni byli ludzie przysięgli z Kalnicy i Strubowisk. Przybył także sługa Jej Mości Podkomorzyny sanockiej, niejaki Jacek Balazy oraz Wojciech Faścieszowski, urzędnik ze Studennego, sługa Jego Mości pana Wojciecha Romera.
Nie mogło też zabraknąć na takim procesie kata, przydatnego w czasie przesłuchań. Sprowadzono go aż z odległego Sanoka.
Ponieważ Jędrzej Habal składał różne, przeważnie sprzeczne ze sobą zeznania, nieodzowną okazała się pomoc przy przesłuchaniu owego kata sanockiego - „podał urząd Habala na próbę, przybrawszy woźnego i dwóch przysięgłych z prawa” - jak zapisano w regestrze.
„Na męce” przyznał się Jędrzej do zarzucanych mu czynów oraz wydał swoich wspólników. Było ich całkiem niemało. Wśród wspólników Habalowych byli mieszkańcy wiosek po polskiej stronie, jak i zbójnicy zza Beskidu.
Wspólnikami Jędrzeja w jego rozbojach byli: Fedor Hryćkowy, Iwan zięć Chlistejowy, Oleksa Kalinicz, Fedor Bubenkowy i jego brat Stecz, a także niejaki Nakida - wszyscy z Wetliny oraz Iwan Berezegowy ze Strubowisk.
Zza Beskidu natomiast pochodzili pozostali zbóje: Iwan Potocki, Paweł Dadarowy, Łazar Łogdowy, Jacek zięć Mikułowy, Iwan Paszkowy, Ostysz Lismaniowy oraz Iwan Suczka.
Korzystając z okazji, Jacko Balazy, sługa Jej Mości podkomorzyny sanockiej Jadwigi Tarło, wdowy po zmarłym rok wcześniej Piotrze Balu, poprosił o możliwość przesłuchania złoczyńcy na okoliczność szkód poczynionych przez niego w dobrach do niej należących, wioskach: Kalnica i Strubowiska.
Tym razem obyło się bez pomocy kata. Habal dobrowolnie przyznał się do wszystkich zarzucanych mu czynów, dokonanych na terenie Kalnicy i Strubowisk.
Kara za te wszystkie szkody przez Jędrzeja Habala poczynione mogła być tylko jedna. W sprawozdaniu z tego głośnego na całą okolicę procesu, czytamy: „Zatem prawo schyliwszy się, osądziło go być godnym śmierci, aby był obwieszon”.
Wyrok wykonano zapewne w jedynym odpowiednim do tego miejscu w najbliższej okolicy, na górze Szybenycia w Wetlinie. Nieprzypadkowo wybrano to miejsce. Wznoszące się w centralnej części Wetliny, widoczne z każdej strony wzgórze, doskonale się do tego nadawało. Znajduje się ono dokładnie naprzeciw miejsca, skąd wyłania się spośród wysokich gór droga z Moczarnego. Wybrano to wzgórze ku przestrodze dla złoczyńców, którzy upodobali sobie Drogę Węgierską jako dogodne miejsce do uprawiania swego niecnego procederu.
Miejsce egzekucji zapewne było też miejscem pochówku skazanego zbója. Czy pochówek ów znajdował się w pobliżu szubienicy na której dokonał swego żywota Jędrzej Habal? Całkiem prawdopodobnym jest, że jego doczesne szczątki spoczywają do dzisiaj na szczycie wzgórza Szybenycia. Czy spoczywa tam samotnie? Tego być może nigdy się nie dowiemy.
Skutki postawienia przed sądem Jędrzeja Habala były bardzo dotkliwe nie tylko dla okolicznych opryszków, ale również dla mieszkańców Moczarnego, w tym dla dzielnego Seńka Kohuta i jego „moczarskich” towarzyszy, którzy odważyli się świadczyć przeciw rozbójnikom węgierskim, skutkiem czego od owego czasu tamci czekali tylko na sprzyjającą okazję do odwetu.
Okazja taka nadarzyła się już niebawem, bo cztery lata po owym głośnym procesie, jak czytamy w relacji mieszkańców sąsiedniej wsi królewskiej z 1629 roku: „my z pobliższy wsi Solinki, że wieś Moczarne jako przed tym w roku tysiąc sześćset dwudziestym wtorom przez powietrze od Pana Boga dopuszczone ludzie wymarli”.
Czym było owo „powietrze przez Pana Boga dopuszczone” możemy się jedynie domyślać. Mogła to być epidemia cholery, która bardzo często nawiedzała w dawnych czasach te ubogie, górskie tereny. Mogła to być także ospa wietrzna, wówczas zawałkami zwana. Tak czy inaczej epidemia okazała się katastrofalną w skutkach dla mieszkańców wsi.
Na to tylko czekali zbójnicy węgierscy. Postanowili wykorzystać okazję i wziąć srogi odwet za Jędrzeja Habala i jego druhów. Wykorzystując fakt, że choroba zabiła większość mieszkańców Moczarnego, natychmiast przystąpili do działania. W dalszej części wspomnianej relacji czytamy: „ostatek co było zostało, od Węgrów i rozbójników są zniesieni i jednego człowieka w niej nie masz. Domy i sołtystwo spustoszone i budowania pozbierane i chałupy jednej w niej nie masz. Pola pozarastali”.
Nie przeżył zapewne także dzielny Seńko Kohut, a także Fedko i Fedor, którzy jeśli nawet nie padli ofiarą epidemii, zginęli z rąk zbójów, gdyż relacja powyższa nie pozostawia wątpliwości co do tego, że nikt z mieszkańców Moczarnego nie ocalał. „Domy i budowania” - czyli chaty i pozostałe budynki, w tym młyn i cerkiew, zostały najprawdopodobniej rozebrane przez mieszkańców najbliższej wioski - Wetliny. Ludzie z bliższych i dalszych okolic na długo zapamiętali dzielną postawę mieszkańców Moczarnego. Wetlinianie jeszcze z górą trzysta lat po owych wydarzeniach, niewielką polankę nad potokiem Beskidnik nazywali Kohutowa, sąsiednią górę natomiast Kohutowa Hora.
Nie wiadomo dokładnie kiedy miały miejsce te wydarzenia, z zapisek jednak wynika, że działo się to pomiędzy 1622 rokiem, kiedy zaraza zabiła większość mieszkańców Moczarnego, a rokiem 1627, gdyż w cytowanej już zapisce lustracyjnej czytamy: „ w lustracyi anni 1627 kładziono ją pro desolata”. A zatem w roku 1627 wioska była już opustoszała.
Nikt nie ośmielił się już zamieszkać w tym przeklętym miejscu. Mieszkańcy okolicznych wiosek dobrze pamiętali tamte tragiczne wydarzenia, które doprowadziły do tego, że wioska Moczarne na zawsze już zniknęła z kart historii. Dwukrotnie nadawano miejsce po wiosce właścicielom Wetliny, lecz za każdym razem wracało do królewszczyzn. W roku 1638 król Władysław IV nadał dolinę Adamowi Stadnickiemu, jednak zrezygnował z niej kolejny właściciel Wetliny, Piotr Czermiński. Kolejny raz Moczarne nadaje Janowi Lipskiemu król Michał Korybut Wiśniowiecki w roku 1669. Jednak i tym razem nie znaleziono chętnych do osadzenia się w tym okrytym złą sławą miejscu. Już do końca istnienia Rzeczypospolitej nikt nie odważył się zamieszkać w dolinie Moczarnego, a samo miejsce gdzie kiedyś istniała wioska stanowiło część królewszczyzn. W sporządzonym niemal sto lat później, osiemnastowiecznym inwentarzu wsi Wetlina, można przeczytać: „Moczarnia, grunt królewski i ten bez kontrowersji jako od Wetliny udzielny, tak i od używania Imć Pana Posesora”.
Zdjęcie pierwsze, zrobiłem w latach 70. z drogi wiodącej do Wetliny od strony Moczarnego, i ukazuje widok, jaki otwierał się przed kupcami i wędrowcami którzy dotarli do Wetliny po pokonaniu przepastnych lasów doliny Moczarnego. W dodatku, był to widok nie tylko na piękny szczyt Smereka, ale też na górę Szybenycia (szubienica) której zbocza widzimy po prawej stronie zdjęcia. Góry szczególnej, bo być może tam wykonywano kiedyś wyroki na karpackich zbójach, bardzo możliwe, że także na Jędrzeju Habalu. Na zdjęciu drugim widzimy hotelik dla wozaków, który istniał już w latach 50. w głębi doliny Moczarnego. Były to czasy, gdy rozpoczynano dopiero powojenną eksploatację pięknych, puszczańskich lasów porastających dawne pola, oraz otaczających dolinę ze wszystkich stron stoków pasma granicznego, od Jawornika począwszy, przez Rabią Skałę i Wielką Rawkę, której długie ramię, zwane Działem, zamykało niemal dolinę od północy. W tym miejscu wąski i niezwykle malowniczy przełom Górnej Solinki, przeciskającej się pomiędzy Działem a Jawornikiem, tworzy swoistą bramę, przez którą wiodła owa starożytna droga, jedyna jaka łączyła dolinę z resztą Rzeczypospolitej.
Fot. 1 - Zbigniew Maj
Fot. 2 - Archiwum RDLP w Krośnie