Mowa tutaj o niezwykłej osobie, pełnej skromności, ciepła, ale też ogromnej wiedzy z życia wsi Polana w bieszczadzkiej gminie Czarna - pani Marii Faran, która w 1945 roku, wraz z rodziną, zmuszona została do ucieczki na Dolny Śląsk. Wróciła do Polany mając 17 lat. W latach 1965-1998 pracowała tam w bibliotece i świetlicy wiejskiej. Po przejściu na emeryturę, aktywnie wspomaga inicjatywy środowiskowe, będąc często ich pomysłodawcą.
Spotkanie z panią Marią Faran, pozostawia niesamowite wrażenie. Znajomi mówią o niej „Archiwum” - i tak rzeczywiście jest. To kobieta, której niesamowita pamięć i dar przekazania informacji, sprawiają, że można godzinami słuchać bez końca jej wspomnień i opowieści.
Maria Faran urodziła się w Polanie w 1942 roku, jednak swoją rodzinną wieś musiała opuścić wraz z rodzicami już w 1945 roku. Wyjechali wtedy na Dolny Śląsk. - Nie była to absolutnie „Akcja Wisła” – zaznacza stanowczo. - Wiele polskich rodzin wtedy musiało wyjechać, pod presją Ukraińców. Zostaliśmy wygnani. Pod groźbą utraty życia uciekaliśmy. Wcześniej, w nocy na domach, gdzie mieszkali Polacy, zostały naklejane kartki, gdzie po ukraińsku napisano, że jeśli nie opuścimy wsi, to nasze gospodarstwa zostaną spalone, a my wymordowani. Nie mieliśmy wyjścia.
Pani Marii ciężko wspominać te czasy. Mówi, że pierwsza akcja tego typu, odbyła się już w lipcu 1944 roku. Część ludzi wtedy uciekła do pobliskiej Wołkowyi, cześć w okolice Sanoka.
- W Polanie istniała organizacja Strzelecka, więc Ukraińcy troszkę, odpuścili prześladowanie Polaków. Prowodyrem był pop z Polany – Wołodymyr Wesełyj, który w trakcie nabożeństw wielokrotnie nawoływał do nienawiści wobec Polaków – mówi pani Maria.
Represje wobec Polaków rozpoczęły się jednak już trzy lata wcześniej w 1941 roku, kiedy to wojska niemieckie powtórnie wkroczyły do Polany, powołując policję ukraińską. Rok 1942-43 to masowa wywózka Żydów. W 1944 roku w nocy z 29 na 30 marca, banderowcy dokonali pierwszego zbiorowego mordu na Polakach. Zginęło wtedy 8 mieszkańców w Serednem Małym (gm. Czarna).
Strach pozostał do dziś
- Nękano nas rewizjami, nocnymi najściami, rabunkami, fałszywymi donosami na gestapo – wylicza archiwistka Polany. - Młodzież przymusowo była wysyłana na roboty do Niemiec. Większość rodzin polskich, w tym moja rodzina, również nie nocowało w domu. Nocowaliśmy w lesie. Trauma pozostała do dziś – boję się wejść do lasu - w oczach pani Mari pojawiają się łzy. - Wtedy w Polanie utworzyła się polska samoobrona złożona z organizacji „Strzelców” i ludności cywilnej, która to się połączyła z jednostką partyzancką w Otrycie – grupą Mikołaja Kunickiego.
Pani Maria mówi, że w 1944 roku po raz pierwszy wezwano Polaków do opuszczenia domów i część mieszkańców Polany opuściła swoje gospodarstwa. 23 września 1944 roku Polana znalazła się w granicach ZSRR. - W opuszczonych domach zakwaterowano NKWD i IV Front Ukraiński. 29 czerwca w uroczystość św. Piotra i Pawła, odbyła się w kościele ostatnia msza odprawiana przez ks. Franciszka Glazera. Wtedy Polacy, wraz księdzem, postanawiają opuścić swoja ojcowiznę jadąc w nieznane. Umęczeni falą mordów, okrucieństwem i prześladowaniami wyjeżdżają czując się jak wygnańcy. Nawet nie wyobraża sobie pani, jaki był płacz, rozpacz i ból – na wspomnienie tych chwil, pani Maria nie potrafi ukryć wzruszenia i łez, które znów cisną się jej do oczu. - Widziałam to wiele lat później jeszcze w oczach matki i ojca.
Z Polany wyjeżdżali w trzech transportach. Pierwszy był największy, bo liczył ok 1500 osób. Byli konwojowani przez wojsko w obawie przed napaścią przez UPA. Ich tułaczka trwała przez miesiąc, zanim osiedlili się na Dolnym Śląsku.
Pani Maria z opowieści wie, co w tym czasie działo się w jej rodzinnej wsi. Łatwo nie było, bo w latach 1945-51, po wyjeździe Polaków, nowa władza Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej założyła w Polanie 3 kołchozy w Górnej, Środkowej i Dolnej Polanie. - Zdewastowano kościół. W 1949 roku zbudowano świetlicę, którą przykryto blachą z kościoła. Plebanię przy kościele zajął urząd kołchozowy, na plebani przy cerkwi (popówce) urzędowała gmina – opowiada Maria Faran.
W tym czasie dzieci w szkole uczyły się w języku rosyjskim i ukraińskim. Po roku 1951, kiedy nastąpiły zmiany granic, obecni mieszkańcy Polany, jako obywatele ZSRR wyjeżdżają z Polany w okolice Odessy, jak mówi pani Maria - niektórzy pod przymusem. Do wsi, do swoich domów zaczynają wracać Polacy. W 1952 roku, wraca wraz z grupą ojciec pani Marii – Franciszek Łysyganicz. W 1958 roku, do Polany powraca 13 rodzin z Dolnego Śląska oraz 11 rodzin z okolic Odessy. We wsi ocalało 46 domów, które oni zajmują po remontach.
- Przybycie do Polany dawnych mieszkańców wprowadziło ducha i klimat okresu przedwojennego. Czuło się radość z powrotów, wiarę i patriotyzm – mówi pani Maria. - Niezmiernie trudne warunki, brak dróg, światła nie spowodowały poddania się mieszkańców. Życie zaczęło się rozwijać. Ludzie nawzajem pomagali sobie w pracy, organizowali wspólne zabawy. Dodam, że w zimnych pomieszczeniach i przy lampie naftowej, do udziału w różnego rodzaju imprezach garnęli się wszyscy – dzieci, młodzież, osoby starsze. 14 października 1968 roku w Polanie pierwszy raz rozbłysnęło światło elektryczne. Ukończono również budowę drogi (mała pętla bieszczadzka przyp. red). Ja wówczas prowadziłam Zespół Teatralny, graliśmy sztuki, robiliśmy przedstawienia. Życie kulturalne Polany, mimo biedy – naprawdę kwitło.
Nikt nie podciął jej skrzydeł
To właśnie w tym czasie Maria Faran podjęła się prowadzenia polańskiej świetlicy i biblioteki. Jak mówi, zrobiła to z potrzeby ducha i pracowała społecznie. W tamtych czasach ze wszystkim były kłopoty i trudności. Brakowało pieniędzy na jakikolwiek remont pomieszczeń, nie było nawet na podstawowe potrzeby i nie było też zrozumienia ze strony władz. - Bo ja ciągle czegoś potrzebowałam, czasem żebrałam wręcz u władz, ale nie brakowało mi sił i determinacji. Problemy zewsząd nie podcinały mi skrzydeł – wspomina pani Maria.
Pani Maria właśnie w tym czasie wpadła na pomysł stworzenia we wsi zespołu muzycznego. Grali bez profesjonalnego sprzętu, na własnoręcznie wykonanych gitarach (z desek z elektryczną przystawką) i z prowizorką nagłaśniającą. - Powstał zespół „Czarne stopy”. Wtedy łaskawie władza dostrzegła naszą determinację, samozaparcie i talent – fundując nam nowy sprzęt muzyczny – mówi z uśmiechem pani Maria.
(cały tekst w GB 25 - zapraszamy do zakupu PDF)