Jedna z największych zbrodni wojennych dokonanych przez Niemców na Polskich żołnierzach została odkryta i upamiętniona. Około 80 polskich żołnierzy, którzy zostali zamordowani w Uryczu w spoczęło w mogile pod dębowym krzyżem.
„bo wolność krzyżami się mierzy,
historia niejeden zna błąd”
Wrzesień, dla nas Polaków, jest miesiącem, w którym szczególnie upamiętniamy najtragiczniejsze karty naszej historii – wybuch i przebieg II Wojny Światowej, a szczególnie wojnę obronną Wojska Polskiego w tzw. kampanii wrześniowej. Zbrodnia, nadmieniona w tytule artykułu, którą pragnę Państwu przybliżyć, wymaga historycznego wprowadzenia, co niniejszym czynię.
1 września 1939 r. Polska zostaje zaatakowana przez III Rzeszę Niemiecką, co stanowi rozpoczęcie II Wojny Światowej. Po kilkunastu dniach, 17 września, Polskę atakuje drugi agresor – Rosja Sowiecka. Ataki te są konsekwencją podpisanego 23 sierpnia 1939r. w Moskwie traktatu przez Joachima von Ribbentropa i Wiaczesława Mołotowa – ministrów Spraw Zagranicznych Niemiec i Rosji. Obaj w imieniu Adolfa Hitlera i Józefa Stalina dokonują podziału Polski.
Do obrony kraju staje Wojsko Polskie. Na linię frontu od południa ruszają jednostki Strzelców Podhalańskich, min. IV Pułk stacjonujący przed wojną w Cieszynie. W połowie września 1939 r. po ciężkich walkach prowadzonych na linii Sanu, rozbiciu uległ wyżej wymieniony IV Pułk. W niemieckie ręce trafia duża grupa jeńców, których skierowano w kierunku Drohobycza (na południowy zachód od Lwowa). W dniu 22 września kolumna jeńców znalazła się w miejscowości Schodnica, gdzie konwojenci niemieccy dokonali selekcji. Tych, którzy podali się za Ślązaków i Ukraińców, zwolniono, a resztę, ok. 80 osób, poprowadzono do wsi Urycz i zamknięto w gospodarskiej stodole, w której, jak ich zapewniano, mieli przenocować. Około godz. 15.00 Niemcy oblali zaryglowaną stodołę benzyną, podpalili i obrzucili granatami. Niemal wszyscy jeńcy spłonęli żywcem. Z całej grupy ocalało trzech żołnierzy, którym udało się uciec. Na drugi, dzień 23 września, urycki sołtys na furmance przewozi ich do apteki w Schodnicy. Tu pierwszej pomocy udziela im miejscowy aptekarz Sławik. Uratowani z masakry żołnierze to - Antonii Dobija i Jan Marek, trzeci, o nazwisku Górny, umiera wkrótce w drohobyckim szpitalu.
Świadkami całego wydarzenia byli ówcześni mieszkańcy Urycza - Polacy i Ukraińcy. Z własnej inicjatywy niektórych z nich, kości spalonych żołnierzy przeniesione zostają na miejscowy grzebalny cmentarz grekokatolicki. Wykopano dół i dokonano pochówku, jak umiano. Reszta, drobne kości i ludzki popiół, pozostała wciśnięta w ziemię pod spaloną stodołą.
Przez wszystkie lata od tamtych wydarzeń brakowało jedynie, a może aż, godnego upamiętnienia tej tragedii. Mijają lata i dopiero w 2012 r. do Urycza dociera grupa Polaków z Janem Rybotyckim, po wojnie mieszkańcem Wrocławia, a wcześniej mieszkańcem Ziemi Drohobyckiej. Uczestnicy tego wyjazdu, za sprawą wizji lokalnej przy udziale 90-letniego mieszkańca Urycza, pamiętającego tamte wydarzenia, poznają miejsce pochówku spalonych żołnierzy oraz miejsce po spalonej stodole. Zdobyte informacje Jan Rybotycki, reprezentujący Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej z Wrocławia, przekazuje polskiej instytucji państwowej – Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Stanowi to mały krok ku upamiętnieniu tej zbrodni. Odział zagraniczny ROWiM wpisuje Urycz do rejestru miejsc związanych z męczeństwem Polaków, a zebrana wiedza o zbrodni zostaje opisana w książce pod redakcją Jana Rybotyckiego i wydana we Wrocławiu 2013 r. przez Stowarzyszenie Przyjaciół Drohobyckiej.
Wiedzę o tej zbrodni posiadają i pielęgnują w swojej pamięci posiadający polskie korzenie mieszkańcy pobliskiego Borysławia, skupieni przy działającym w tym mieście Regionalnym Towarzystwie Kultury Polskiej, którego prezesem jest Sergiusz Sylantiew. W marcu tego roku kilku mieszkańców powiatu bieszczadzkiego poznaje pana Sergiusza, dzięki czemu wiedza o zbrodni zatacza coraz szersze kręgi. Grupa nawiązuje kontakt z konsulatem polskim we Lwowie i innymi instytucjami państwowymi w kraju, które jednak nie są zainteresowane tematem. O sprawie zostaje powiadomiony także starosta Cieszyna, gdzie przed wojna stacjonował IV Pułk Strzelców Podhalańskich oraz dziennikarze polskiego Radia Lwów. Dzięki determinacji i uporowi Tadeusza Kusego z Polany udaje się pokonać wszelkie przeszkody. Pan Tadeusz od prywatnych sponsorów pozyskuje fundusze, zakupuje potrzebne materiały, przygotowuje upamiętniającą tragedię tablicę, jeździ do Urycza i wraz z panem Sergiuszem - prezesem Towarzystwa z Borysławia doprowadza do uporządkowania otoczenia masowej mogiły na nieczynnym już cmentarzu i postawienia w miejscu pochówku pięknego dębowego krzyża.
Prawdziwym ukoronowaniem ogromnego zaangażowania garstki ludzi w sprawę odkrycia i upamiętnienia mordu na polskich jeńcach była wzruszająca uroczystość 22 września o godz. 15.00 we wsi Urycz, równo w 80-tą rocznicę tego wydarzenia. Pod nowym krzyżem, na cmentarzu, który już dawno przestał być grzebalny, a który dzisiaj porasta gęsty las, gdzie spoczywają szczątki spalonych polskich żołnierzy, zapłonęły liczne znicze, wokół których złożono wiązanki z biało-czerwonymi szarfami. Głównym punktem uroczystości było poświęcenie zbiorowej mogiły przez duchownego obrządku grekokatolickiego, będącego gospodarzem miejsca oraz polskiego katolickiego księdza Andrzeja z Turki i odmówienie modlitw za spalonych żywcem polskich Strzelców. Pomordowani Żołnierze spoczywają już, jak na chrześcijan przystało, w poświęconej ziemi.
Na uroczystości obecna była delegacja z Cieszyna w osobach min. wicestarosty oraz wnuka ocalałego żołnierza Jana Marka i Krzysztofa Nieściora, żołnierza w mundurze IV Pułku Strzelców Podhalańskich z okresu II Rzeczpospolitej, który w bardzo wzruszającej mowie zwrócił się do pomordowanych kolegów, intonując na zakończenie „Śpij, kolego, w zimnym grobie, niech się Polska przyśni Tobie”. Obecni byli też przedstawicie polskiego konsulatu we Lwowie, Regionalnego Towarzystwa Kultury Polskiej z Borysławia z prezesem, panem Sergiuszem; grupa mieszkańców powiatu bieszczadzkiego wraz z Tadeuszem Kusym, Jackiem Ostaszewskim oraz wójtem gminy Czarna Bogusławem Kochanowiczem, przedstawiciele miejscowych władz gminnych z panią wójt na czele oraz wspomniani wyżej duchowni z miejscową ludnością. Wszystkie delegacje złożyły wiązanki, a ich przedstawiciele wygłosili okolicznościowe mowy.
Po oficjalnej części długo nie rozchodziliśmy się spod krzyża. Każdy chciał porozmawiać i dowiedzieć się jak najwięcej, głównie od wnuka, który z osobistych przekazów dziadka znał wiele szczegółów upamiętnianej tragedii. Grekokatolicki ksiądz podkreślał, że powinniśmy się wspólnie modlić w takich miejscach, aby nigdy więcej takie historie się nie powtórzyły… Żal było odchodzić znad tej mogiły, jednak czuliśmy ulgę z dopełnionego po 80 latach chrześcijańskiego pożegnania…
Wszyscy byliśmy świadkami uroczystości, która powinna odbyć się wiele, wiele lat wcześniej. To uświadamia nam, Polakom, jak trudno i mozolnie przychodzi odkrywanie naszej narodowej historii. Ile jeszcze takich wydarzeń i miejsc czeka na godne upamiętnienie? I jeszcze jedna smutna refleksja. Do takiego finału, w którym uczestniczyliśmy, powinno dochodzić poprzez działania polskich instytucji państwowych, a ich zaangażowania zabrakło. Gdyby nie działania oddolne, gdyby nie zdecydowana postawa Tadeusza Kusego i, tak naprawdę, niewielkiej garstki ludzi z Polski i Ukrainy, nadal jedna z największych zbrodni wojennych dokonanych przez wojska Wermachtu na polskich żołnierzach tkwiłaby w mrokach zapomnieniu.
fot. Hanna Myślińska